Odwaga metapatrzenia
Kiedy w marcu tego roku (2019) snułem
rozważania o dwóch książkach Dominika Żyburtowicza „Żaglowce”
oraz „Spaceboy”, doszedłem wtedy do wniosku, że pozostawiają
one w czytelniku ogromny niedosyt. Nazwałem je wtedy swoistymi
encyklopediami niekończącej się utraty, w których autor podejmuje
się próby re definicji świata po doświadczeniu wszechobecnej
śmierci, robiąc to w sposób bardzo subtelny i delikatny, jakby się
jeszcze czegoś obawiał. Może świata tak idealnie dostrojonego do
umierania wszystkiego wokół? Może siebie samego i swoich
możliwości poznawczych? A może tego głębokiego patrzenia w
ciemność nocnego nieba?
Potęga wyciszenia
Po okresie moich powrotów do poezji
Żyburtowicza, dziś widzę, że jego dwie pierwsze książki są
zapisem szamotania się autora z sobą samym, szamotania się ze
światem. Są próbą wyrwania się z okowów stereotypowego
patrzenia na siebie i na to wszystko co pozornie tylko niezrozumiałe.
I wreszcie, są udaną próbą pogłębiania samoświadomości
swojego kruchego istnienia, okupioną zapewne niejednokrotnie
wewnętrznymi huraganami myśli. Burzami i grzmotami jego własnych
przekonań i wierzeń, z którymi musiał się zmagać w samotności.
Którym musiał stawiać czoła. Ale tak jak po burzy przychodzi
spokój, tak po okresie zmagania się ze sobą przychodzi wyciszenie.
I tak właśnie, mam wrażenie, staję się w przypadku najnowszej
książki Dominika, pod tytułem „Klucze uniwersalne”, wydanej
nakładem Wydawnictwa Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum
Animacji Kultury w Poznaniu.
Powrót do źródła
W tej, podzielonej na pięć części,
książce, podmiot liryczny, zdaje się schodzić na Ziemię, by tam
właśnie poszukać zrozumienia rzeczywistości. Zdaje się wracać
do źródła, to znaczy do świata, który sprowokował go do
podniesienia wzroku ku niebu, ku nieogarnionym przestrzeniom kosmosu.
I tak oto w pierwszej części zatytułowanej Modlitwy zakochanych
mamy do czynienia z powrotem podmiotu lirycznego do tych wszystkich
chmur, domów, autostrad. A zatem do świata realnego, dotykalnego,
widzialnego. Nie jest to jednak powrót bezmyślny, ale przesiąknięty
zrozumieniem, a nawet pewnym namaszczeniem przez tajemnicę
uniwersum. Namaszczenie to można już wyczuć w wierszu będącym
jednocześnie tytułem pierwszej części, gdzie Żyburtowicz pisze,
że „coś / łomocze w jądrze planety i nareszcie możemy
potwierdzić: / miłość – trzęsienie Ziemiogłowu”. A więc o
miłość tutaj chodzi, bo tak odczytuję frazy autora w wierszu
Urok, kiedy mówi, że widział „ tyle cudownych znaków, że
nie sposób zapamiętać. Jednak do końca swoich dni będę
wspominał chóry,/ wstępujące we mnie jak błogosławieństwo”.
Błogosławieństwo jednak, czasem okazuje się przekleństwem, co
niechybnie uwidacznia się w wierszu Dom. Nieoczekiwanie
wkrada się choroba. Ktoś, kto jest dla podmiotu sprawcą
zrozumienia tajemnic życia i miłości, staje się nagle kimś, kto
wprowadza zamęt w harmonicznym widzeniu rzeczywistości. Oto na
horyzoncie pojawia się widmo śmierci. Utraty sensu, a tym samym
pytania, czy będę z Tobą jutro? Pojutrze? Na zawsze? Daleko i
blisko, w tym czy innym życiu? Jak w wierszu Z tobą.
Grunt zaczyna się osuwać w
mroczną przepaść innych niepojętych tajemnic. Tajemnic
odchodzenia.
Czy zatem, w
kontekście nieuchronności śmierci, może dziwić tytuł drugiej
części książki Pejzażysta? Niespodziewana strata zawsze generuje
niezliczone pokłady wspomnień, tych najpiękniejszych. Żyburtowicz
jednak maluje tu pejzaże smutne i mroczne, jakby chciał jeszcze
mocniej pokazać to przekleństwo namaszczenia ponadzmysłowym
widzeniem. W kolejnej części Jeśli umarli mają marzenia
idzie jeszcze głębiej, ocierając się niemal o klimat nieopisanej
straty w trenach Kochanowskiego. Co prawda w innym aspekcie, ale z
podobną skalą bólu i cierpienia. Wszystkie te doświadczenia
jednostki, koniec końców, muszą doprowadzić, do próby
poszukiwania odpowiedzi na najbardziej istotne pytania ludzi
wszystkich kultur i religii. Pytania o życie, śmierć i sens tego
wszystkiego.
Czy Dominik
Żyburtowicz odnalazł choć jeden klucz uniwersalny? Tego każdy
powinien dowiedzieć się sam, bo może okazać się, że coś co
kluczem dla autora nie było, może być wytrychem do zrozumienia,
dla uważnego i otwartego na tajemnice czytelnika.
Rafał
Kasprzyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz