Krótka symbioza czasu.
O „Remedorium” Dominika Żyburtowicza
Jeszcze
dobrze nie „przetrawiłem” materiału z ostatniego tomiku
Dominika Żyburtowicza pod tytułem „Klucze uniwersalne”,
wydanego przed wakacjami przez WBPiCAK w Poznaniu, o którym niedawno
pisałem, a już przychodzi mi mierzyć się z jego kolejną książką,
którą oczywiście czytałem na długo przed publikacją, robiąc do
niej nieoficjalną korektę, ale wtedy czytanie to miało zupełnie
inny charakter.
W
początkach sierpnia, Fundacja Kultury „Afront”, wypuściła w
świat czwartą książkę Dominika, noszącą tytuł „Remedorium”.
Długo zastanawiałem się, czy aby na pewno to jest dobre dla
czytelnika, ale też i dla samego autora.
„Klucze
uniwersalne” są bardzo emocjonalną książką, poruszającą na
tyle ważne tematy, że warto by było popromować ją trochę, by
jakoś mocniej zaistniała w przestrzeni, by jej echo wybrzmiewało
trochę dłużej. Z korzyścią i dla czytelnika i dla autora.
Oczywiście
nie umniejszam wartości „Remedorium”, bo to też jest bardzo
dobra książka, jak dla mnie bardzo wymowna, chyba najbardziej ze
wszystkich. Ale o tym za chwilę. Mam pewne obawy, że zbyt szybko
wydana kolejna książka może najzwyczajniej w świecie sprawić, iż
efekt jaki miała wywołać poprzednia, będzie jedynie połowiczny.
Tak oto znalazłem się w „patowej” sytuacji, z której na
szczęście udało mi wyjść obronną ręką.
Z
pomocą przyszedł mi tegoroczny film biograficzny „Tolkien”.
Jest tam taka scena, w której młody Tolkien siedzi przy stoliku w
wykwintnej angielskiej restauracji i rozmawia z dziewczyną w języku,
który sam stworzył. W pewnym momencie dziewczyna mówi, że sam
dźwięk nie czyni słowa pięknym, ale raczej połączenie dźwięku
i znaczenia. I tu dochodzi do ciekawej gry. Otóż dziewczyna mówi o
słowie „dłoń”: „może to i piękne słowo, ale przez to, jak
je kojarzymy, znaczy o wiele więcej”. Patrząc Tolkienowi w oczy,
powoli kładzie swoją dłoń na jego ręce i mówi, że nie
brzmienie wpływa na piękno słów, ale przesądza o tym znaczenie.
Scena
ta idealnie oddaje to, jak można i chyba nawet powinno się
potraktować, wydane w przeciągu niespełna trzech miesięcy,
książki Żyburtowicza. I rzeczywiście, kiedy przepuściłem obie
książki przez specyficzny filtr owej sceny, nagle coraz mocniej
zaczynała zarysowywać się przepiękna symbioza, jaka zachodzi
pomiędzy nimi. Kontynuując linię skojarzeniową, doszedłem do
wniosku, iż „Klucze uniwersalne” są właśnie tym słowem
„dłoń”, a „Remedorium” jest tym dotykiem, który znacznie
poszerza pola znaczeniowe słów. Krótko mówiąć, obydwie książki
trzeba potraktować, jako jeden organizm, bo uzupełniają się one w
sosób nierozerwalny.
Najważniejszy
klucz odnaleziony.
Konkludując
recenzję „Kluczy uniwersalnych” napisałem, że wszystkie
doświadczenia jednostki, koniec końców, muszą doprowadzić, do
próby poszukiwania odpowiedzi na najbardziej istotne pytania ludzi
wszystkich kultur i religii. Pytania o życie, śmierć i sens tego
wszystkiego. Na końcu zaś zadałem pytanie o to, czy Dominik
Żyburtowicz odnalazł choć jeden klucz uniwersalny?
Teraz,
gdy czytam jego „Remedorium” odnoszę wrażenie, że odnalazł,
nie jeden, nie dwa, ale cały pęk kluczy, którymi otwiera
niedostępne kiedyś drzwi. Drzwi do siebie samego, co widać już w
pierwszym wierszu, czyli Remedorium:„Tak
już chyba będzie zawsze,/ że będą zostawiać w tobie drzazgę./
Ale dlaczego tkwisz tutaj? …myślenie/…myślenie – prędzej czy
później cię zabije./
Poczytać
coś?/ Nie da rady./ Pić?/ Nie można./ Zasłonić,/ obronić się/
wierszem?/ Teraz/ zostałeś/
tylko
ty”. To wyciszenie, które w
„Kluczach” coraz mocniej zaczynało być obecne, w „Remedorium”
jest widoczne niemalże na każdym kroku. Ale to wyciszenie jest
inne, to znaczy takie, które otwiera drzwi do wewnętrznej nagości
podmiotu lirycznego w wierszach Żyburtowicza. Podmiot zaczyna
rozumieć, iż aby poznać świat, musi najpierw zastosować
starożytną filozoficzną zasadę wyrytą na frontonie świątyni
Apollina w Delfach i poznać siebie samego. To nosce te ipsum, jest
zdaje się jego najważniejszym kluczem, którym otwiera drzwi, za
którymi znajduje się coś, czego szukał we wszystkich swoich
wcześniejszych książkach, czyli odpowiedź na jego wszystkie bunty
i niepokoje. Najpiękniejsze jest jednak to, że mając przed oczyma
odpowiedź, nie rzuca się nań łapczywie, ale zachowuje godną
podziwu pokorę, tak jak w kolejnym wierszu: „w życiu/
tak właśnie jest: nie możesz mieć/
wszystkiego zawsze, kiedy chcesz”.
I właśnie to zestawienie, ta dychotomia otwartych drzwi i pokory
otwiera przed nim to nieodgadnione „miłoszowe” widzenie
podszewki świata. Pewnie dlatego właśnie, w wierszu „Efekt
Kruka”, może powiedzieć, niczym biblijny prorok: „Albowiem
niebo i świat/ mają moc, czuwający wiatr”. Teraz
kiedy już odnalazł siebie samego i podjął pokorną próbę
zrozumienia żywego organizmu wszechświata, spokojnie można
powiedzieć, iż coraz mocniej zbliża się do poznania odpowiedzi na
uniwersalne pytania, bo o tym właśnie zbliżaniu się jest
najnowsza książka Żyburtowicza. Jak blisko podszedł? Zapraszam do
lektury.
Rafał
Kasprzyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz