czwartek, 29 sierpnia 2019

Dominik Żyburtowicz "Remedorium"


Krótka symbioza czasu.

O „Remedorium” Dominika Żyburtowicza


Jeszcze dobrze nie „przetrawiłem” materiału z ostatniego tomiku Dominika Żyburtowicza pod tytułem „Klucze uniwersalne”, wydanego przed wakacjami przez WBPiCAK w Poznaniu, o którym niedawno pisałem, a już przychodzi mi mierzyć się z jego kolejną książką, którą oczywiście czytałem na długo przed publikacją, robiąc do niej nieoficjalną korektę, ale wtedy czytanie to miało zupełnie inny charakter.
W początkach sierpnia, Fundacja Kultury „Afront”, wypuściła w świat czwartą książkę Dominika, noszącą tytuł „Remedorium”. Długo zastanawiałem się, czy aby na pewno to jest dobre dla czytelnika, ale też i dla samego autora.
„Klucze uniwersalne” są bardzo emocjonalną książką, poruszającą na tyle ważne tematy, że warto by było popromować ją trochę, by jakoś mocniej zaistniała w przestrzeni, by jej echo wybrzmiewało trochę dłużej. Z korzyścią i dla czytelnika i dla autora.
Oczywiście nie umniejszam wartości „Remedorium”, bo to też jest bardzo dobra książka, jak dla mnie bardzo wymowna, chyba najbardziej ze wszystkich. Ale o tym za chwilę. Mam pewne obawy, że zbyt szybko wydana kolejna książka może najzwyczajniej w świecie sprawić, iż efekt jaki miała wywołać poprzednia, będzie jedynie połowiczny. Tak oto znalazłem się w „patowej” sytuacji, z której na szczęście udało mi wyjść obronną ręką.
Z pomocą przyszedł mi tegoroczny film biograficzny „Tolkien”. Jest tam taka scena, w której młody Tolkien siedzi przy stoliku w wykwintnej angielskiej restauracji i rozmawia z dziewczyną w języku, który sam stworzył. W pewnym momencie dziewczyna mówi, że sam dźwięk nie czyni słowa pięknym, ale raczej połączenie dźwięku i znaczenia. I tu dochodzi do ciekawej gry. Otóż dziewczyna mówi o słowie „dłoń”: „może to i piękne słowo, ale przez to, jak je kojarzymy, znaczy o wiele więcej”. Patrząc Tolkienowi w oczy, powoli kładzie swoją dłoń na jego ręce i mówi, że nie brzmienie wpływa na piękno słów, ale przesądza o tym znaczenie.
Scena ta idealnie oddaje to, jak można i chyba nawet powinno się potraktować, wydane w przeciągu niespełna trzech miesięcy, książki Żyburtowicza. I rzeczywiście, kiedy przepuściłem obie książki przez specyficzny filtr owej sceny, nagle coraz mocniej zaczynała zarysowywać się przepiękna symbioza, jaka zachodzi pomiędzy nimi. Kontynuując linię skojarzeniową, doszedłem do wniosku, iż „Klucze uniwersalne” są właśnie tym słowem „dłoń”, a „Remedorium” jest tym dotykiem, który znacznie poszerza pola znaczeniowe słów. Krótko mówiąć, obydwie książki trzeba potraktować, jako jeden organizm, bo uzupełniają się one w sosób nierozerwalny.


Najważniejszy klucz odnaleziony.

Konkludując recenzję „Kluczy uniwersalnych” napisałem, że wszystkie doświadczenia jednostki, koniec końców, muszą doprowadzić, do próby poszukiwania odpowiedzi na najbardziej istotne pytania ludzi wszystkich kultur i religii. Pytania o życie, śmierć i sens tego wszystkiego. Na końcu zaś zadałem pytanie o to, czy Dominik Żyburtowicz odnalazł choć jeden klucz uniwersalny?
Teraz, gdy czytam jego „Remedorium” odnoszę wrażenie, że odnalazł, nie jeden, nie dwa, ale cały pęk kluczy, którymi otwiera niedostępne kiedyś drzwi. Drzwi do siebie samego, co widać już w pierwszym wierszu, czyli Remedorium:Tak już chyba będzie zawsze,/ że będą zostawiać w tobie drzazgę./ Ale dlaczego tkwisz tutaj? …myślenie/…myślenie – prędzej czy później cię zabije./
Poczytać coś?/ Nie da rady./ Pić?/ Nie można./ Zasłonić,/ obronić się/ wierszem?/ Teraz/ zostałeś/
tylko ty”. To wyciszenie, które w „Kluczach” coraz mocniej zaczynało być obecne, w „Remedorium” jest widoczne niemalże na każdym kroku. Ale to wyciszenie jest inne, to znaczy takie, które otwiera drzwi do wewnętrznej nagości podmiotu lirycznego w wierszach Żyburtowicza. Podmiot zaczyna rozumieć, iż aby poznać świat, musi najpierw zastosować starożytną filozoficzną zasadę wyrytą na frontonie świątyni Apollina w Delfach i poznać siebie samego. To nosce te ipsum, jest zdaje się jego najważniejszym kluczem, którym otwiera drzwi, za którymi znajduje się coś, czego szukał we wszystkich swoich wcześniejszych książkach, czyli odpowiedź na jego wszystkie bunty i niepokoje. Najpiękniejsze jest jednak to, że mając przed oczyma odpowiedź, nie rzuca się nań łapczywie, ale zachowuje godną podziwu pokorę, tak jak w kolejnym wierszu: „w życiu/ tak właśnie jest: nie możesz mieć/ wszystkiego zawsze, kiedy chcesz”. I właśnie to zestawienie, ta dychotomia otwartych drzwi i pokory otwiera przed nim to nieodgadnione „miłoszowe” widzenie podszewki świata. Pewnie dlatego właśnie, w wierszu „Efekt Kruka”, może powiedzieć, niczym biblijny prorok: „Albowiem niebo i świat/ mają moc, czuwający wiatr”. Teraz kiedy już odnalazł siebie samego i podjął pokorną próbę zrozumienia żywego organizmu wszechświata, spokojnie można powiedzieć, iż coraz mocniej zbliża się do poznania odpowiedzi na uniwersalne pytania, bo o tym właśnie zbliżaniu się jest najnowsza książka Żyburtowicza. Jak blisko podszedł? Zapraszam do lektury.


Rafał Kasprzyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz