tag:blogger.com,1999:blog-19628137207786924512024-03-05T17:58:42.808-08:00Kasprzykówki LiterackieKasprzykówki poetyckiehttp://www.blogger.com/profile/15548095883158241793noreply@blogger.comBlogger8125tag:blogger.com,1999:blog-1962813720778692451.post-13791296334680773732021-08-01T02:34:00.001-07:002021-08-01T02:37:52.300-07:00Zbigniew Dmitroca "Ostatnia okazja"<p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiSZObKQ7V7UPU-g_78PwN2xcRgDl8DXwGxzQDDs_GZsucc2QiY1mRNIC_9dUHIaTAaYTgzN-DqRWrXg-DZgBiFV5Tq_QX6luYPkqH-cCS-rfYDHz8GdUGj56yunIL8k1kkMjCt1yfyMHY/" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img alt="" data-original-height="1187" data-original-width="762" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiSZObKQ7V7UPU-g_78PwN2xcRgDl8DXwGxzQDDs_GZsucc2QiY1mRNIC_9dUHIaTAaYTgzN-DqRWrXg-DZgBiFV5Tq_QX6luYPkqH-cCS-rfYDHz8GdUGj56yunIL8k1kkMjCt1yfyMHY/" width="154" /></a></div><p></p><p align="center" class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: center;"><b>Metafizyczne
Matrioszki Dmitrocy<o:p></o:p></b></p><p align="center" class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: center;"></p><p class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;"><span> </span>Kiedy po raz pierwszy zanurzyłem się w prozatorski debiut
Zbigniewa Dmitrocy „Ostatnia Okazja” wydany nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego,
wiedziałem, że będę wracał do tej książki często. I wracałem. Kilkukrotnie. Być
może właśnie te powroty i odkrywanie czegoś nowego w tych powieściowych
odmętach i bynajmniej nie mam tu na myśli chaosu i bezładu, wywołało w sposób
naturalny, niekontrolowany, skojarzenie z rosyjskimi matrioszkami. Książka, tak
jak matrioszki, niby cały czas ta sama, a jednak przy każdym kolejnym powrocie
ukazująca zupełnie inne przestrzenie istnienia i zrozumienia. Mniej fabularna,
mniej oczywista, a coraz bardziej symboliczna i uniwersalna, by nie powiedzieć
metafizyczna.<span></span></p><a name='more'></a><o:p></o:p><p></p>
<p class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;"><span> </span>Jedną z
pierwszych matrioszek stanowi już samo tło książki, a zwłaszcza opis przemian
społeczno-politycznych przełomu lat dziewięćdziesiątych, w którym bardzo mocno
pobrzmiewają echa myśli hiszpańskiego filozofa i socjologa, Jose Ortegi y
Gasseta, zawarte w jego książce „Bunt mas”, a które to myśli Dmitroca,
rozmyślnie lub nie, importuje na nasze polskie poletko społeczno-
intelektualne, pokazując konsekwencje przejęcia władzy przez ludzi przeciętnych,
nie różniących się niczym od innych, będących li tylko kopią biologicznego typu
homo sapiens i o zgrozo, czujących się w tej przeciętności dobrze.<o:p></o:p></p>
<p class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;"><span> </span>Nagle rodzi
się nowy człowiek i nowa rzeczywistość, „<i>tak oto potajemnie rodził się
kapitalizm bez kapitału. Komuniści znowu byli awangardą narodu! Ewolucjoniści
zaś ze zdumienia aż przecierali oczy: teoria Darwina potwierdzała się w stu
procentach. Pluskwy komunizmu przekształcały się w piranie okresu
przejściowego, piranie w cieplarnianych warunkach ewoluowały i w zawrotnym
tempie przekształcały się w pierwsze rodzime rekiny kapitalizmu”</i>, a biedny
inteligent, Krzysztof, główny bohater powieści, musi mierzyć się z tą quasi
schizofreniczną rzeczywistością, co niejednokrotnie powoduje ogromne
frustracje, poczucie niesprawiedliwości społecznej i koniec końców, bezsilność
w konfrontacji choćby z pseudoartyzmem, którego dobitnym przykładem jest
Dzidek, dyrektor miejskiego wydziału kultury w Zabłociu, któremu „<i>partyjni
kolesie nie dali zginąć”</i>, czy prekursor dzisiejszego, tak zwanego brukowego
dziennikarstwa, powieściowy Mazecki. Swoją drogą, ów drugi, mówiąc do
Krzysztofa, <i>„że wszystko jest sprawą układów i szczęścia. Ale szczęściu
trzeba pomagać, a od tego są właśnie układy. Układy, powtórzył, z naciskiem
układy”</i>, staje się niejako papierkiem lakmusowym, swoistym symbolem nie
tylko ustrojowej przemiany, ale również, a może nawet przede wszystkim,
przemiany człowieka, ba, całego pokolenia nawet, w którym nagle musi
funkcjonować główny bohater Dmitrocy. Pokolenia, które <i>„mierzy go swoją
miarą i wmawia mu rzeczy, o których jemu się nawet nie śniło”.</i></p><p class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;"><span style="text-indent: 35.45pt;"><span> </span>Wszystko to sprawia, że cały ten
konglomerat doświadczeń prowadzi Krzysztofa ku emocjonalnej przepaści,
wyrażonej w pytaniu, moim zdaniem najważniejszym w całej książce: </span><i style="text-indent: 35.45pt;">„czy
właśnie w rozdaniu talentów, urody, znajomych, których się ma lub nie z racji
pochodzenia i urodzenia się w tym, a nie w innym miejscu, zawarty jest cały
fatalizm ludzkiego losu? Ten przerażający determinizm, wyrażony w powiedzeniu:
wyżej dupy nie podskoczysz”</i><span style="text-indent: 35.45pt;">. Myślę, że właściwie cała książka Dmitrocy jest
jedną wielką próbą odpowiedzi, właśnie na to konkretne pytanie. Oczywiście
próbą składającą się z niezliczonej ilości prób pomniejszych, czasem nawet
niezauważalnych przy pierwszym czytaniu, jak choćby scena całonocnego układania
pasjansów, w trakcie której pada odpowiedź, </span><i style="text-indent: 35.45pt;">„że o końcowym powodzeniu lub
klapie decyduje sam początek”</i><span style="text-indent: 35.45pt;"> - berezowy świat pierwszy pisarza. Jednak
wielka mądrość tej książki, jak i samego jej autora, polega na tym, że Dmitroca
nie udziela ostatecznych odpowiedzi. Nie naucza ex cathedra, ale sam poddaje
swoje odpowiedzi w wątpliwość nie kryjąc tego przed czytelnikiem. Przykład?
Proszę bardzo: </span><i style="text-indent: 35.45pt;">„(…) o końcowym powodzeniu lub klapie decyduje sam początek.
Wszystko zależy od rozdania. Ale to by znaczyło, że w naszym życiu nie ma
miejsca na wolną wolę, ani tym bardziej silną”. </i><span style="text-indent: 35.45pt;">Tego typu konfrontacje bytu
samego ze sobą, jego wewnętrzne szamotanie się pomiędzy sacrum a profanum,
pokazuje jasno, że trzymając w ręku książkę Zbigniewa Dmitrocy, mamy do
czynienia z prawdziwym artystą, który „zadaje sobie samemu pytanie dotyczące
sensu własnego życia i dla siebie samego szuka na nie odpowiedzi” – jak
powiedziałby Henryk Bereza.</span></p><p class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;"><span style="text-indent: 35.45pt;"><span> </span>Niewątpliwie kolejną matrioszką, która
zostaje odkryta, jest czas, a konkretniej wektor czasu rozciągnięty daleko
ponad całą konstrukcję fabularną i rozpatrywany w jego najgłębszym aspekcie,
wykraczającym poza einsteinowską koncepcję czasoprzestrzenną. W </span><i style="text-indent: 35.45pt;">Ostatniej
okazji, </i><span style="text-indent: 35.45pt;">czas jawi się jako ontologiczne kontinuum spajające przeszłość,
teraźniejszość i przyszłość, stając się odrębnym, samoistnym bytem, materią,
losem, który </span><i style="text-indent: 35.45pt;">„wbrew naszej woli pisze wersje alternatywne, które okazują się
wersjami ostatecznymi, choć czasem nikt długo nie zdaje sobie z tego sprawy
(…), a przypadek z perspektywy lat jawi się jako ucieleśniony palec boży”.</i></p><p class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;"><span style="text-indent: 35.45pt;"><span> </span>Jest w tej książce wiele z koncepcji
greckiego filozofa Parona, na temat czasu</span><span style="mso-spacerun: yes; text-indent: 35.45pt;">
</span><span style="text-indent: 35.45pt;">uznawanego za coś negatywnego, chaotycznego i śmiercionośnego dla naszej
pamięci. Czasu, którego jedynym pewnym aksjomatem jest zapomnienie i
unicestwienie, czego na każdym kroku doświadcza powieściowy bohater. Dawne
miasto Zabłocie już nie przywołuje wspomnień, choć minęło dopiero osiem lat.
Znajomych zostaje zaledwie </span><i style="text-indent: 35.45pt;">„garstka i to niekoniecznie najbliższych”</i><span style="text-indent: 35.45pt;">, on
sam zaś odkrywa, że właściwie „</span><i style="text-indent: 35.45pt;">piwo wcale nie potrzebuje towarzystwa i w
samotności nie smakuje ani trochę gorzej”, </i><span style="text-indent: 35.45pt;">a</span><i style="text-indent: 35.45pt;"> </i><span style="text-indent: 35.45pt;">sam powrót przywołuje
wielkie rozczarowanie, podobne, do rozczarowania,</span><span style="mso-spacerun: yes; text-indent: 35.45pt;"> </span><span style="text-indent: 35.45pt;">jakiego doznaje iwaszkiewiczowski Witold
Ruben powracając do Wilka</span><i style="text-indent: 35.45pt;">.</i></p><p class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;"><span style="text-indent: 35.45pt;"><span> </span>Z drugiej jednak strony, Dmitroca
wrzucając głównego bohatera w retrospektywną podróż sentymentalną, buntuje się
przeciw temu, idzie pod prąd utartym paradygmatom, pomimo wątpliwości i widma
nieuchronnej porażki w konfrontacji z czasem.</span></p><p class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-justify: inter-ideograph;"><span style="text-indent: 35.45pt;"><span> </span>To niezwykłe studium nad temporalnością
ludzkiego losu wiedzie ku refleksji nad człowieczeństwem i człowiekiem jako
takim, wrzuconym w ten swoisty heideggerowski Dasein, ten specyficzny sposób
bycia, którego </span><i style="text-indent: 35.45pt;">„marzeniem nie są zakupy w hipermarkecie i wielkie żarcie
przed telewizorem plazmowym”</i><span style="text-indent: 35.45pt;"> ale wybór tego, aby nie dać „</span><i style="text-indent: 35.45pt;">sobie wmówić,
że człowiek jest tyle wart ile zeżre”. </i><span style="text-indent: 35.45pt;">Niestety tego typu wybory, w oparciu
o wewnętrzny kodeks honoru, który wyryty jest we wnętrzu bohatera, niczym
kamienne tablice dekalogu, kładą się cieniem na całej płaszczyźnie istnienia.
Zdarza się wtedy, że </span><i style="text-indent: 35.45pt;">„niejedną noc spędza się pod gołym niebem, kima się w
rurze kanalizacyjnej i na trawniku, w ruderze i na budowie, na ławce w parku i
pod mostem”</i><span style="text-indent: 35.45pt;">, a</span><i style="text-indent: 35.45pt;"> </i><span style="text-indent: 35.45pt;">kogoś takiego uważa się za życiowego nieudacznika i
anioła śmierci dla niewykorzystanych okazji, wobec czego ja osobiście stawiam
swoje stanowcze egzystencjalne veto. Niepodobna nazywać nieudacznikiem kogoś,
kto podejmuje straceńczą walkę o głębsze zrozumienie siebie, człowieka i
wszechświata. Dmitroca, trochę prowokacyjnie, jak sądzę,</span><span style="mso-spacerun: yes; text-indent: 35.45pt;"> </span><span style="text-indent: 35.45pt;">tak prowadzi narrację, jakby siedział przy
pokerowym stole i mówił czytelnikowi: sprawdzam. I robi to w sposób
bezkompromisowy. Kreśląc losy bohatera, pokazuje, że oceniając go jako
nieudacznika życiowego, sami ulegamy tym wszystkim uwarunkowaniom epoki, być
może zupełnie nieświadomie. Sprawdza, na ile te wszystkie aksjony, czyli
cząstki elementarne tworzące ciemną materię kosmosu, przeniknęły do naszej
wewnętrznej egzystencji i na ile te cząstki, w ujęciu bardziej metaforycznym,
metafizycznym i poniekąd moralnym, zakorzeniły się w bycie jednostki,
społeczności lokalnej, czy nawet całego społeczeństwa. Ta unikatowa destylacja
słowa, dokonana w </span><i style="text-indent: 35.45pt;">Ostatniej okazji,</i><span style="text-indent: 35.45pt;"> obnaża, krystalizuje, uwypukla tę
baudelaire’owską brzęczącą na gnijącym brzuchu świata orkiestrę much z wiersza
„Padlina”, której echo dudni w uszach słowami vanitas vanitatum et omnia
vanitas.</span><span style="mso-spacerun: yes; text-indent: 35.45pt;"> </span></p><p class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.45pt; text-justify: inter-ideograph;"><o:p></o:p></p><p class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.45pt; text-justify: inter-ideograph;"><span style="mso-spacerun: yes;"><br /></span></p><p class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: center; text-indent: 35.45pt;"><span style="mso-spacerun: yes;">Recenzja ukazała się:</span></p><p class="Standard" style="line-height: 150%; text-align: center; text-indent: 35.45pt;"><a href="https://opt-art.net/helikopter/2-2021/rafal-kasprzyk-metafizyczne-matrioszki-dmitrocy-o-ksiazce-zbigniewa-dmitrocy-ostatnia-okazja/">Rafał Kasprzyk - Metafizyczne Matrioszki Dmitrocy (o książce Zbigniewa Dmitrocy „Ostatnia okazja”) - Helikopter 2/2021 (opt-art.net)</a></p><b></b><p></p>Kasprzykówki poetyckiehttp://www.blogger.com/profile/15548095883158241793noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1962813720778692451.post-35298154794847049442021-08-01T02:04:00.004-07:002021-08-01T02:21:54.087-07:00Mirka Szychowiak "Uwaga obiekt monitorowany"<h1 style="text-align: center;"><br /></h1><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><p align="center" class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><b><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 14pt; line-height: 150%;">Kąt pełen ciemności, czyli jak paranoja daje czasem
odrobiną szczęścia.</span></b></p><p align="center" class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;"><b><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 14pt; line-height: 150%;"><br /></span></b></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 14pt; line-height: 150%;"> </span><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Obydwa człony tytułu
pochodzą od Szychowiak. To dzięki nim postanowiłem spróbować dokonać włamania do
przestrzeni poetyckiej proponowanej w wydanym przez wydawnictwo j tomie „Uwaga
obiekt monitorowany”. Broń Boże, nie twierdzę, że autorka jest paranoiczką. W
żadnym wypadku! Ale sam język, którym się posługuje, by opisać wszechobecną
ciemność pojawiającą się nader często, quasi paranoiczny już jest. Nacechowany
poczuciem strachu i lęku przed bliżej nieokreślonym zagrożeniem. I faktycznie, gdy
wejdzie się w te wszystkie <i>„ciemne korytarze”</i> wierszy, te <i>„kilometry
strachu zwerbowane po latach”</i> na stronę poetki, nie ma się co do tego
żadnych wątpliwości, że inny być nie może. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> <span></span></span></p><a name='more'></a><p></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> Jest to tak głęboko intymny język
samotności, że momentami, aż przeraża. Nie tylko czytelnika, ale także, mam
wrażenie, samą autorkę, która na różne sposoby próbuje sobie z tą samotnością
poradzić, a tej, także na kartach książki nie brakuje. Zwłaszcza w pierwszej
części, zatytułowanej: „Stan podgorączkowy”. Dochodzi w niej do swoistego,
iście klaustrofobicznego, zawężania przestrzeni, w której nie sposób już się
ukryć, nawet samemu przed sobą. Być może dlatego, już w drugim wierszu, pojawia
się zgrzyt <i>„w tym związku sam na sam”</i> i następuje poszukiwanie jakiegoś
rozwiązania, choćby i nawet w innym wcieleniu, które uwolniłoby autorkę „Obiektu”
z tego jednorodnego świata, gdzie <i>„wszystko czarne i niewidzialne”</i>. Czy
to się udaje jest sprawą drugorzędną. Najważniejszy jest sam fakt podjęcia
świadomej decyzji o rozpoczęciu podróży do wnętrza siebie, jakkolwiek
patetycznie by to nie brzmiało. Najważniejsza jest droga, na której stawia się
niepewne „kroki, omijając pozostawione wcześniej ślady”. I taką właśnie drogą,
przez sam środek egzystencjalnej Sahary kroczy Szychowiak. Wbrew wszelkim
niepewnościom, zwątpieniom i stanom permanentnego strachu przed tym, co
nieznane i co może objawić się na tej
pustynnej drodze.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> </span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> Czytając pierwszą część tomu, odnosi
się nieodparte wrażenie, że następuje w niej jakiś bardzo dziwny obrzęd inicjacyjny,
mający za zadanie dokonać oczyszczenia, przewartościowania pojęć, rozszerzenia
zawężonej i skurczonej wcześniej przestrzeni. I to rzeczywiście się dzieje w
tych wszystkich konfesyjnych frazach, w których poetka zaczyna rozmawiać sama
ze sobą, tym inicjacyjnym językiem wrażliwości, który będzie miał swoją bardzo
mocną kontynuację w drugiej części książki. W wierszu „Zapomniałam”, gdzie
następuje pewien rodzaj inicjalizacji, a więc wstępny proces na drodze
oczyszczenia, mówi: <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> </span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><i><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Coś
się w nas popsuło, <o:p></o:p></span></i></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><i><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">kochana,
nie wiem, kiedy<o:p></o:p></span></i></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><i><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">zapomniałam<o:p></o:p></span></i></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><i><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">dlaczego.<o:p></o:p></span></i></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><i><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> </span></i></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Jedno
natomiast jest pewne, że to potwornie boli, jak w wierszu „Sama nie wiesz”,
gdzie pada bardzo ważne pytanie:<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> </span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><i><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Co
Cię tak nagle nieznajomo boli,<o:p></o:p></span></i></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><i><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">że
aż chcesz się dowiedzieć, skąd<o:p></o:p></span></i></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><i><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">ten
ból wyrasta i kto go zasiał?<o:p></o:p></span></i></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><i><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> </span></i></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Odpowiedź
jednak nie jest już tak prosta i wymaga dużo głębszego wglądu. Wymaga wejścia w
najciemniejsze rejony świata, gdzie <i>„buro po horyzont, żadnych śladów po
słońcu”</i>, a <i>„zimno wciska się każdą szczeliną”</i>. Nic więc dziwnego, że
pojawiają się ogromne wątpliwości: <i>„co ja tu robię, jak to się stało, że nie
poznaję tego miejsca?”</i>, miejsca, w którym już wszystko człowieka przerasta
i nawet własne ciało przestaje mieć jakąkolwiek chęć na rozmowę, jak w wierszu
„Cicho, ciszej”. Przebywając w takiej przestrzeni chce się jedynie <i>„upaść
gdzieś wygodnie, zaczekać, aż ciemność wróci tam, skąd przyszła. Do siebie”</i>.
Ale ona nie wraca. Wręcz przeciwnie. Narasta. Nasila się. Przejmuje władzę.
Dokonuje kolejnego kroku w rytuale inicjacji - tak zwanego obrzędu przejścia na
wyższy poziom. Ale tak już z ciemnością bywa, że albo zabiera i zagarnia
wszystko, pozostawiając po sobie pustkę, albo obojętnie przechodzi obok. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Niestety, w przypadku wierszy Szychowiak,
na każdym niemal kroku, uwidacznia się pierwsza z opcji, czerń rozlewa się
hektolitrami. Egoistycznie zagarnia wszystko, choć na szczęście robi to zbyt
szybko i pobieżnie, zostawiając za sobą garść skrawków, prześwitów z innego
świata, gdzieś z pogranicza jawy i snu, egzystencji i śmierci, gdzie
„pojebalnia” zwana życiem słabnie na sile. To w tej właśnie przestrzeni
prześwitów, tych milisekundowych skrawków, poetka zdaje się odpowiadać na
prośbę, skierowaną przez Adama Zagajewskiego w wierszu „Spróbuj opiewać
okaleczony świat”, a dzięki jedynemu w swoim rodzaju, pozornie paranoicznemu
językowi, jest w stanie to zrobić. I robi to. Podejmuje to wielkie ryzyko
tamowania obficie krwawiących ran świata i od razu zaczyna z wysokiego „C”,
robiąc wyrzuty Sile Najwyższej, Pierwszej Przyczynie, Pierwszemu
Poruszycielowi, krótko mówiąc Bogu. W ostatnim wierszu pierwszej części, która niejako
stanowi prolog do części drugiej, oskarża Go, chyba w swojej własnej
bezsilności, że siedzi gdzieś wysoko, a mógłby przecież <i>„czasem z nudów
spaść na ziemię”</i>, albo zainteresować się wierną swoją armią, która <i>„zajmuje
się wyłącznie sobą”</i>, bo <i>„na resztę nie ma pomysłu i chęci”</i>.
Tłumaczy, że <i>„to żaden grzech wycofać z życia wszystko, co sieje
zniszczenie”</i>, a nawet wygraża się, że jak wpadnie w końcu, to ona pokaże Mu
palcem, punkt po punkcie <i>„listę spraw zaniechanych, katastrof, które się
chyba nie wydarzyły, tych ludzkich i całkiem nieludzkich historii”. </i>W tej,
jakże pięknej modlitwie - tak, modlitwie, bo to jest chyba najwłaściwsze słowo,
opisujące to, co robi Szychowiak, kiedy podnosi wzrok ku górze, wołając w swej
metafizycznej udręce o sprawiedliwość - jej „paranoiczny” język osiąga apogeum.
A uparte milczenie Boga prowokuje autorkę do zastosowania zgoła innej strategii
działania. Strategii milczącej obecności (wiersz <i>Poczta)</i>, cichego
współtowarzyszenia (wiersz <i>Pierwsze miejsce</i>), współodczuwania (wiersz <i>rozruch</i>),
współprzeżywania ( wiersz <i>Dobre miejsce</i>), i wreszcie współczucia (wiersz
<i>Czułe ucho</i>). To właśnie dzięki
tej strategii poetka z powodzeniem może sparafrazować słowa wypowiedziane
kiedyś przez Einsteina, że „byliśmy w błędzie…to co nazywamy materią, w
rzeczywistości jest energią, której wibracja została spowolniona do poziomu odbieranego
przez nasze zmysły”, w ustach której mogłoby to brzmieć: byliśmy w błędzie…to
co nazywamy pustką po ludziach, miejscach, czy zdarzeniach, w rzeczywistości
jest wyższym istnieniem, którego wibracja została spowolniona do poziomu
odbieranego przez zmysły. I taka właśnie pustka jest czymś najlepszym, co
człowieka może spotkać.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> </span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: "Times New Roman",serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Wchodząc jednak w poetyckie przestrzenie
pustki, jakże wyzwalającej, trzeba być bardzo ostrożnym. Trzeba najpierw
odnaleźć właściwe wytrychy i włamywać się weń umiejętnie, nasłuchując, za
którymi dokładnie drzwiami słychać, to jakże wysublimowane milczenie poetki. Muszę
przyznać, że ja zrobiłem to nieostrożnie i od kilku dni odczuwam dość mocny
dyskomfort, kiedy próbuję zamykać oczy, chcąc zasnąć.<o:p></o:p></span></p></div><br /><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div>Recenzja ukazała się na : </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://wydawnictwoj.pl/uncategorized/pismo/krytyka/kat-pelen-ciemnosci-rafal-kasprzyk/">Kąt pełen ciemności... Rafał Kasprzyk - wydawnictwoj.pl</a><br /><br /></div><br /><br /></div>Kasprzykówki poetyckiehttp://www.blogger.com/profile/15548095883158241793noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1962813720778692451.post-51768214797251102452021-08-01T00:59:00.000-07:002021-08-01T00:59:16.143-07:00<p></p><h1 style="text-align: center;"><span style="background-color: white;">Żaneta Gorzka "Lekko zdenerwowany awatar wybiega z łazienki około północy"</span></h1><h1 style="text-align: center;"><span style="background-color: white;"> <span style="background-color: white; text-align: left;"><img alt="" data-original-height="700" data-original-width="1100" height="203" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEib4Sq0ZhvrLFj5JAWmc30iKEYn-xYBaFJTJUoNN659AvNla1XORE5dwrpAwkq4hxdv5HVBVzAr8jqDqhux06UWx95gO3-pj0QOrxft1qq4UBlvGgkjmMeojS7zWTTrpQ1tbW3alQUh1P4/w282-h203/image.png" style="font-family: courier;" width="282" /></span></span></h1><h1 style="text-align: center;"><b style="font-family: courier; letter-spacing: 1px;"><span style="background-color: white; letter-spacing: 0.75pt;">Prowokacja a la nakrętka
motylkowa, czyli ciepła pani dokręca śrubę rzeczywistości.</span></b></h1><p><span style="background-color: white; font-family: courier; text-align: justify;"><span> </span>Żaneta Gorzka to fenomen.
Zjawisko. Tak, zjawisko. Nie boję się tego słowa. Na wskroś przypominające
rozszczepienie światła przepuszczonego przez pryzmat. Ta wielobarwna
rzeczywistość przechodząca przez ten swoisty pryzmat myśli Gorzkiej dała już
bardzo mocno o sobie znać w jej debiucie poetyckim „Łokieć jelenia”. Kto
czytał, ten wie, o czym mówię.</span></p><p style="background-attachment: initial; background-clip: initial; background-image: initial; background-origin: initial; background-position: initial; background-repeat: initial; background-size: initial; box-sizing: border-box; margin: 0cm 0cm 21pt; text-align: justify;"><span style="background-color: white; font-family: courier;"><span></span></span></p><a name='more'></a><span style="background-color: white; font-family: courier;"><span> </span>Jednak ta, <em style="box-sizing: border-box;">która widziała Yeti w Bieszczadach</em>, w swoim
kolejnym tomie wydanym nakładem wydawnictwa j, idzie jeszcze dalej, jeszcze
mocniej i jeszcze głębiej. Do granic absurdu. Do granic pozornej tylko
semantyki słów, którą świadomie i dobrowolnie przekracza. Pod podszewką
znaczeń, zawiera ogromny ładunek emocjonalny, troskę o człowieka i o cały
świat, w którym funkcjonuje. Ten unikatowy kod, ta prowokacja spod znaku <em style="box-sizing: border-box;">nakrętki
motylkowej</em> wymaga od czytelnika wielkiego wysiłku i
zaangażowania, by dobrze zrozumieć to, co chce przekazać ta <em style="box-sizing: border-box;">ciepła
pani</em>.<o:p></o:p></span><p></p>
<p style="background-attachment: initial; background-clip: initial; background-image: initial; background-origin: initial; background-position: initial; background-repeat: initial; background-size: initial; box-sizing: border-box; margin: 0cm 0cm 21pt; text-align: justify;"><span style="background-color: white; font-family: courier;"><span> </span>W <em style="box-sizing: border-box;">Lekko
zdenerwowanym awatarze</em> język groteski, a może nawet
Bachtinowskiej quasi-karnawalizacji, wytwarzania świata na opak, którym
posługuje się autorka, prowadzi nad przepaść zrozumienia, do czarnej dziury
rzeczywistości, powodując niepokój i wewnętrzne rozedrganie myśli. Długo
zastanawiałem się, czy moje własne, prywatne rozedrganie myśli, po lekturze
książki, nomen omen, Gorzkiej, jest spowodowane rozumieniem terminu Awatar w
kontekście rozumienia rzeczywistości wirtualnej, czy inkarnacji hinduskiego
bóstwa przybierającego postać śmiertelną, by przywrócić ład na świecie, czy po
prostu tytułu opowiadania francuskiego pisarza Teofila Gautiera pod takim
tytułem, którego adaptacja telewizyjna miała miejsce w 1964 roku w Polsce.
Jakkolwiek jednak by tego nie rozpatrywać, jedno jest pewne: Poetyka <em style="box-sizing: border-box;">Awatara</em> jest
poetką <em style="box-sizing: border-box;">Awatara</em> i
basta!</span></p><p style="background-attachment: initial; background-clip: initial; background-image: initial; background-origin: initial; background-position: initial; background-repeat: initial; background-size: initial; box-sizing: border-box; margin: 0cm 0cm 21pt; text-align: justify;"><span style="background-color: white; font-family: courier;"><span> </span>Gorzka ma niewątpliwie wielki dar sublimacji słów, sublimacji znaczeń i
sublimacji metafor. Pokazuje to już w otwierającym tom wierszu pod tytułem „Oda
do metki odzieżowej”, w którym na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że
oto podmiot wiersza po zakupie nowej części garderoby, robi coś, co robią
wszyscy (choć o tym nie mówi wprost) – dokonuje korekty w postaci obcięcia
czegoś tak nieistotnego jak metka. Jednak w tych ośmiu słowach wiersza kryje
się coś znacznie więcej. Za pomocą tych zalewie kilku słów zostaje zaszyfrowany
cały konglomerat myśli zawartych chociażby w znanym eseju filozoficznym
niemieckiego filozofa Ericha Fromma, napisanym w 1976 roku, „Mieć czy być?”.</span></p>
<p style="background-attachment: initial; background-clip: initial; background-image: initial; background-origin: initial; background-position: initial; background-repeat: initial; background-size: initial; box-sizing: border-box; margin: 0cm 0cm 21pt; text-align: justify;"><span style="background-color: white; font-family: courier;"><span> </span>Już na dzień dobry ta <em style="box-sizing: border-box;">czterdziesta pierwsza rozbójniczka Ali
Baby</em> z debiutanckiego tomu, pokazuje, że będzie rozrabiać
mocniej niż czterdziestu pozostałych. I rozrabia. Z tą tylko różnicą, że ten
rozbój w biały dzień jest z korzyścią dla czytelnika. Oczywiście czytelnika
otwartego na odważne próby eksperymentatorskie podejmowane przez autorkę <em style="box-sizing: border-box;">Awatara</em>.
Bez wątpienia próby jak najbardziej udane, trącące bardzo mocno surrealistyczną
tradycją postrzegania rzeczywistości. Ów nadrealizm Gorzkiej w kolejnych
wierszach jawi się niczym słynne zaklęcie: „sezamie otwórz się”. I ten sezam
rzeczywiście przed Gorzką się otwiera na oścież, dając jej nieograniczony
dostęp do swoich skarbów, którymi dzieli się ze światem. Na tym właśnie polega
piękno tej książki, że na każdej kolejnej stronie mamy do czynienia z
zaklęciami, które otwierają tajemnicze komnaty znaczeń, przesłań, metafor i
point tak dzisiaj potrzebnych, niezbędnych, wręcz uwalniających dzisiejszego
Huizingowskiego zagubionego „homo ludens” spod jarzma autodestrukcji.<o:p></o:p></span></p>
<p style="background-attachment: initial; background-clip: initial; background-image: initial; background-origin: initial; background-position: initial; background-repeat: initial; background-size: initial; box-sizing: border-box; margin: 0cm 0cm 21pt; text-align: justify;"><span style="background-color: white; font-family: courier;"><span> </span>Nie jest to książka ani lekka, ani przyjemna, a już na pewno nie jest łatwa do
rozszyfrowania. Jedno natomiast jest pewne ‒ że wbrew wszelkim pozorom jest to
książka bardzo smutna, by nie powiedzieć gorzka, ale i potrzebna.</span></p>Kasprzykówki poetyckiehttp://www.blogger.com/profile/15548095883158241793noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1962813720778692451.post-91409552378009259312019-10-22T03:53:00.000-07:002021-08-01T02:25:12.046-07:00Łuczeńczyk zrehabilitowany<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjGCL6gSoM3pgRx64n9K_zI8cvPY8_jSxo8t9DJqTchEWOZrS2YEKRRi4bCGyK0mEebjIatMWuTlSRhPM2gXlBuG_SGDevV49LmwdxVp4Wjz868EWUqYAvcDOzYb-m2ZIkJJ9SPQHyoYNg/s1600/pobrane.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><img border="0" data-original-height="168" data-original-width="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjGCL6gSoM3pgRx64n9K_zI8cvPY8_jSxo8t9DJqTchEWOZrS2YEKRRi4bCGyK0mEebjIatMWuTlSRhPM2gXlBuG_SGDevV49LmwdxVp4Wjz868EWUqYAvcDOzYb-m2ZIkJJ9SPQHyoYNg/s1600/pobrane.jpg" /></span></a></div>
<br />
<div align="CENTER" lang="zxx" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<b><span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">Andrzej Łuczeńczyk "Dzieła zebrane"</span></b></div>
<div align="CENTER" lang="zxx" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<b><span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">Państwowy Instytut Wydawniczy </span></b></div>
<div align="CENTER" lang="zxx" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<b><span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">(2018)</span></b></div>
<div lang="zxx" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> „W
k</span><span lang="zxx">ącie [mowa o mieszkaniu Henryka
Berezy, przyp. red.] udało mi się znaleźć wszystkie cztery
książki Łuczeńczyka z dedykacjami. Pomyślałem, no cud. Wydajmy
je. Nie wiedziałem, że wyjdzie tak dużo, bo książeczki są takie
malutkie, niepozorne. Jednak, jak robiliśmy to na wsp</span><span lang="en-US">ó</span><span lang="en-US">łczesnym
składzie, okazało się, że książka urosła. Zgłosiłem pomysł
w redakcji. Dyrektor ze swoją ostrożnością zapytał, czy na pewno
nie jest to literatura chłopska, za kt</span><span lang="en-US">ór</span><span lang="en-US">ą
niespecjalnie przepadał. Zapewniłem: Nie, broń Boże! I zaczęliśmy
przygotowania”. Tak, o początkach powstawania </span><span lang="en-US">„Dzie</span><span lang="en-US">ł
zebranych” Andrzeja Łuczeńczyka, kt</span><span lang="en-US">óre
ukaza</span><span lang="en-US">ły się nakładem Państwowego
Instytutu Wydawniczego w 2018 roku, m</span><span lang="en-US">ówi</span><span lang="en-US">ł
na łamach </span><span lang="en-US"><i>Wsp</i></span><span lang="en-US"><i>ólnoty
</i></span><span lang="en-US"><i>Łęczyńskiej</i></span><span lang="en-US">,
redaktor tomu Paweł Orzeł.<span><a name='more'></a></span> </span></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> Uda</span><span lang="zxx">ło
się! </span><span lang="zxx">—
chcia</span><span lang="zxx">łoby się wykrzyczeć, bo oto w
ręce czytelnik</span><span lang="en-US">ów
trafia ksi</span><span lang="en-US">ążka wyjątkowa i
niepowtarzalna, oddająca dziejową sprawiedliwość temu, kto na
takową zasługuje niewątpliwie. </span>
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> W
ksi</span><span lang="zxx">ążce, obok najważniejszych dzieł
Łuczeńczyka (</span><span lang="zxx">„Przez
puste ulice”, „Kiedy otwieraj</span><span lang="zxx">ą
się drzwi”, </span><span lang="zxx">„Gwiezdny
Ksi</span><span lang="zxx">ążę”, </span><span lang="zxx">„</span><span lang="zxx">Źr</span><span lang="en-US">ód</span><span lang="en-US">ło”,
</span><span lang="en-US">„Wyzwanie”),
dwóch niepublikowanych opowiada</span><span lang="en-US">ń
(</span><span lang="en-US">„Kosynierzy”
i „Niedzielne radio”), dziesi</span><span lang="en-US">ęciu
opowiadań rozproszonych i dramatu </span><span lang="en-US">„Mistrz”,
znajduje si</span><span lang="en-US">ę także bardzo pomocny
wstęp Przemysława Kaliszuka oraz posłowie Adama Wiedemanna. Mamy
tam r</span><span lang="en-US">ównie</span><span lang="en-US">ż
kalendarium życia i tw</span><span lang="en-US">órczo</span><span lang="en-US">ści,
obszerny biogram i bibliografię. Wszystko to stanowi integralną i
głęboko przemyślaną całość.</span></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> Jak</span><span lang="zxx">że
proroczo, w kontekście rehabilitacji wielkiego zapomnianego pisarza
z Ludwina, brzmią słowa Grzegorza Jacka Pylicy w tekście
wspomnieniowym opublikowanym w 2003 roku, w </span><span lang="zxx"><i>Gazecie
Wyborczej</i></span><span lang="zxx">: </span><span lang="zxx">„Pozostawi</span><span lang="zxx">ł
po sobie bogatą spuściznę literacką. Wiele utwor</span><span lang="en-US">ów
czeka na opracowanie, przepisanie z r</span><span lang="en-US">ękopisu
i wydrukowanie. Całość warta jest fachowej analizy </span><span lang="en-US">—
wraz z interesuj</span><span lang="en-US">ącą biografią </span><span lang="en-US">—
mo</span><span lang="en-US">że stanowić ciekawe studium lub
temat pracy naukowej”. Choć żal bierze, że proroczymi nie
okazały się słowa Bohdana Zadury z blurbu umieszczonego na tylnej
części okładki </span><span lang="en-US">„Dzie</span><span lang="en-US">ł
zebranych”, że książki Łuczeńczyka powinny </span><span lang="en-US">„by</span><span lang="en-US">ć
bestsellerami”, bo powinny i co do tego nie mam najmniejszej
wątpliwości. </span>
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> W</span><span lang="zxx">ątpliwości
te starał się rozwiewać wielki admirator pisarstwa ludwińskiego
gwiezdnego księcia, legendarny krytyk literacki, Henryk Bereza, bez
kt</span><span lang="en-US">órego,
zdaje si</span><span lang="en-US">ę, nie spos</span><span lang="en-US">ób
dobrze zrozumie</span><span lang="en-US">ć i zinterpretować
tej, jakże osobnej do szpiku kości, tw</span><span lang="en-US">órczo</span><span lang="en-US">ści,
balansującej na granicy rzeczywistości dostępnej tylko nielicznym,
powiedziałbym nawet: wybranym. Niepodobna nie znać tego swoistego
preludium do łuczeńczykowego śmierciopisania, kt</span><span lang="en-US">órym
jest wydana w Pa</span><span lang="en-US">ństwowym Instytucie
Wydawniczym książka pod redakcją Pawła Orła, </span><span lang="en-US">„Alfabetyczno</span><span lang="en-US">ść”.
To w niej zostaje nakreślony szerszy kontekst, pewna matryca
rzeczywistości, swoista miara zrozumienia niewidzialnych i
pozazmysłowych doświadczeń w obcowaniu z prawdziwą literaturą,
</span><span lang="en-US">„</span><span lang="en-US">żeby
możliwy stał się taki duchowy kontakt z czytanym słowem, kiedy
tajemnica tekstu dobrego lub złego odsłania się, kiedy odkrywa się
życie lub śmierć czytanego słowa, kiedy jest się niemal
świadkiem papierowego porodu lub poronienia słowa i wie się lub
przeczuwa, czy słowo jak niemowlę ma przed sobą życie zdrowe, czy
kalekie (...). Rezultat pracy ducha musi spotkać się z pracą
ducha, żeby m</span><span lang="en-US">óg</span><span lang="en-US">ł
nastąpić akt rozpoznania i zrozumienia (...)”. A zatem, wszystkie
te antropomorficzne, i nie tylko, wskaz</span><span lang="en-US">ówki
Berezy, poczynione w „Alfabetyczno</span><span lang="en-US">ści”,
są nieocenionym materiałem do właściwej pracy ducha, do głębszego
doświadczenia słowa, do wejścia przez ciasną bramę, jaką
pozostawił, myślę, z pełną świadomością, a nawet
premedytacją, wielki pisarz z Ludwina, Andrzej Łuczeńczyk. Czy
zatem mogą dziwić słowa redaktora </span><span lang="en-US">„Twórczo</span><span lang="en-US">ści”,
wygłoszone 13 sierpnia 1991 roku nad grobem autora </span><span lang="en-US">„Gwiezdnego
Ksi</span><span lang="en-US">ęcia”? Słowa kogoś, kto
najgłębiej chyba rozumiał wagę jego literackiej spuścizny, że
oto: </span><span lang="en-US">„odchodzi
od nas ksi</span><span lang="en-US">ążę z ducha, wybraniec,
owładnięte tajemniczymi mocami narzędzie słowa”. I dalej:
</span><span lang="en-US">„prawdziwi
pisarze s</span><span lang="en-US">ą wielką rzadkością,
żyje ich teraz kilku, najwyżej kilkunastu”, oraz: </span><span lang="en-US">„w
s</span><span lang="en-US">łowie i przez słowo sięgał
Andrzej Łuczeńczyk do największych tajemnic nieba i ziemi, istniał
wśr</span><span lang="en-US">ód
nich, pisa</span><span lang="en-US">ł, jak istniał”</span></span></div>
<div lang="zxx" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"><b>Na
antypodach </b></span><span lang="zxx"><b>świata, w swoim
własnym mikrokosmosie</b></span></span></div>
<div align="CENTER" lang="zxx" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> A
jak istnia</span><span lang="zxx">ł? A no właśnie tak. Na
antypodach świata. W swoim własnym, osobnym, ludwińskim
mikroświecie, posiadającym zaledwie kilka ulic. Na poz</span><span lang="en-US">ór
nic szczególnego. Zwyk</span><span lang="en-US">ła wieś,
jakich wiele na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Ale to właśnie
tu, w tej niczym nie wyr</span><span lang="en-US">ó</span><span lang="en-US">żniającej
się miejscowości, urodzony 10 grudnia 1945 roku Łuczeńczyk
wyznaczał swoje tajemne orbity tw</span><span lang="en-US">órczo</span><span lang="en-US">ści,
po kt</span><span lang="en-US">órych
konsekwentnie porusza</span><span lang="en-US">ł się do
końca swoich dni. To w Ludwinie, niczym mitologiczny demiurg,
powoływał do życia niezbadane dotąd światy. Zapisywał wielkie
tajemnice istnienia. Niejednokrotnie stając się ich
depozytariuszem. </span>
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> Kto
wie, mo</span><span lang="zxx">że właśnie osobność tego
specyficznego łuczeńczykowego świata redaktor tomu </span><span lang="zxx">„Dzie</span><span lang="zxx">ł
zebranych”, Paweł Orzeł wraz z Anną Sztwiertnią, autorką
grafiki, pr</span><span lang="en-US">óbowali
odwzorowa</span><span lang="en-US">ć na okładce,
umieszczając tam sugestywny obraz przedstawiający pewien
konglomerat rzeczywistości. Oto z jednej strony mamy tam widoczny
zarys postaci, czarnej, tajemniczej i niedookreślonej, z drugiej
zaś, gdy przyjrzeć się temu głębiej, stanowiący jakby wycinek
nocnego nieba z widocznymi wyraźnie gwiazdami i konturem drogi
pośrodku głowy. Drogi wiodącej ku niedostępnym dla zwykłych
śmiertelnik</span><span lang="en-US">ów
przestrzeniom universum.</span></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> Ca</span><span lang="zxx">ła
historia rozpoczyna się w czasach wojennych, kiedy to matka Andrzeja
Łuczeńczyka, Walentyna, zostaje wywieziona w 1940 roku do Niemiec,
gdzie poznaje Bronisława Młynarczyka, żołnierza kampanii
wrześniowej, i przyszłego ojca pisarza, osadzonego w obozie
jenieckim. Po zakończeniu wojny wraca do Ludwina, gdzie w 1945 roku
na świat przychodzi Andrzej. Niestety wychowuje go sama. Pomocą
jednak służą dziadkowie Jan i Antonina Łuczeńczykowie i wuj
Hipolit, z kt</span><span lang="en-US">órym
ch</span><span lang="en-US">łopiec miał bardzo dobry
kontakt, czego dowodem jest to, że często widywano ich siedzących
razem w progu domu i rozmawiających. Siedmioklasowy system szkolny w
przypadku przyszłego literata odbywał się dwutorowo. Pierwsze
sześć klas ukończył w Ludwinie, a ostatnią, si</span><span lang="en-US">ódm</span><span lang="en-US">ą,
przebywając u swojej matki chrzestnej w Bytowie. Po jej ukończeniu
wr</span><span lang="en-US">óci</span><span lang="en-US">ł
do rodzinnych stron. O kolejnych etapach edukacji sam Łuczeńczyk
m</span><span lang="en-US">ówi</span><span lang="en-US">ł
na łamach </span><span lang="en-US">„Kameny”,
w której z reszt</span><span lang="en-US">ą zadebiutował w
1969 roku jako prozaik, tak: </span><span lang="en-US">„Trzy
lata uczy</span><span lang="en-US">łem się w Liceum
Og</span><span lang="en-US">ólnokszta</span><span lang="en-US">łcącym
im. Stanisława Staszica w Lublinie, z kt</span><span lang="en-US">órego
w dobrej pami</span><span lang="en-US">ęci zachowałem przede
wszystkim panią Małgorzatę Szewczyk, świetną polonistkę. Potem
zrobiłem sobie długą przerwę, by wreszcie, w trybie zaocznym,
zdać egzaminy maturalne”. Maturę zdaje w styczniu 1978 roku w
Liceum dla Pracujących w Lublinie. </span>
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> W
tym czasie, „</span><span lang="zxx">świeżo upieczony”
maturzysta ma już debiut dawno za sobą, ale pr</span><span lang="en-US">ócz
tego tak</span><span lang="en-US">że wiele publikacji w
ważnych czasopismach literackich, jak choćby w paryskiej
</span><span lang="en-US">„Kulturze”,
pod kierownictwem Giedroycia, londy</span><span lang="en-US">ńskiej
</span><span lang="en-US">„Oficynie
Poetów”, czy polskiej „Kamenie”. </span>
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> W
maju 1979 roku </span><span lang="zxx">żeni się z Katarzyną
Szczepańską, z kt</span><span lang="en-US">ór</span><span lang="en-US">ą
wkr</span><span lang="en-US">ótce
wyje</span><span lang="en-US">żdża do Wielunia, zatrudniając
się w tamtejszym </span><span lang="en-US">„Wielu</span><span lang="en-US">ńskim
Przedsiębiorstwie Budowlanym” i nawiązuje tam wsp</span><span lang="en-US">ó</span><span lang="en-US">łpracę
z warszawskim Wydawnictwem Czytelnik, kt</span><span lang="en-US">óre
w 1982 roku wyda jego ksi</span><span lang="en-US">ążkowy
debiut </span><span lang="en-US">„Przez
puste ulice”.</span></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> Ca</span><span lang="zxx">łe
lata 80. to cudowny rozkwit łuczeńczykowego pisarstwa. Trajektorie
orbit zaczynają zataczać coraz to szersze kręgi. Dychotomia
mikroświat</span><span lang="en-US">ów
i mikrokosmosów </span><span lang="en-US">Łuczeńczyka coraz
pewniej wychodzi na świat z ciasnych i ciemnych pomieszczeń
ludwińskich kotłowni szkoły i ośrodka zdrowia, gdzie od 1986.
pracował jako palacz. Pojawiają się kolejne jego książki
publikowane w wydawnictwie Iskry, opowiadania w najważniejszych
pismach literackich, jak choćby </span><span lang="en-US">„Twórczo</span><span lang="en-US">ść”,
czy </span><span lang="en-US">„Akcent”,
wywiady, nagrody, stypendia twórcze, a nawet propozycje ekranizacji,
czy napisania s</span><span lang="en-US">łuchowiska dla
Teatru Polskiego Radia. A zatem wszystko to, czego pisarz świadomy
swego talentu powinien od świata otrzymać. I otrzymywał, ponad
wszelką wątpliwość. Aż do tragicznej śmierci w 1991 roku.
Ostatnie godziny spędził w domu. Żona ciotecznego brata Andrzeja,
Krystyna, tak wspominała ostatnie popołudnie pisarza: </span><span lang="en-US">„By</span><span lang="en-US">ły
żniwa, niedzielne popołudnie spędzaliśmy z mężem u moich
rodzic</span><span lang="en-US">ów,
wtedy na podwórko </span><span lang="en-US">Łuczeńczyk</span><span lang="en-US">ów
zajecha</span><span lang="en-US">ła taryfa. Romek powiedział,
że Andrzej uciekł ze szpitala. Poszliśmy do niego. Wyszedł ze
szpitala w piżamie i wsiadł w taryfę, powiedział koledze, że
jedzie na godzinkę dwie do domu, a potem wr</span><span lang="en-US">óci
do szpitala. Ale on ju</span><span lang="en-US">ż tam nie
chciał wr</span><span lang="en-US">óci</span><span lang="en-US">ć.
Przyjechał po południu i w nocy zmarł. Chyba czuł, że umrze i
chciał być w domu. Spędziliśmy z nim dwie godziny. Siedział
przed domem, normalnie rozmawiał, ale nie wyglądał jak żywy
człowiek. Przyszłam do teściowej i m</span><span lang="en-US">ówi</span><span lang="en-US">ę:
</span><span lang="en-US">—
Andrzej wygl</span><span lang="en-US">ąda jakby już umarł,
tyle że m</span><span lang="en-US">ówi
i ma oczy otwarte. No i w nocy zmar</span><span lang="en-US">ł.
Miał zaledwie 45 lat”</span></span></div>
<div lang="zxx" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div align="CENTER" lang="zxx" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<b><span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">Śmierciopisanie</span></b></div>
<div align="CENTER" lang="zxx" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> Edward
Stachura mia</span><span lang="zxx">ł swoje </span><span lang="zxx">„</span><span lang="zxx">życiopisanie”.
Chcąc spiąć tw</span><span lang="en-US">órczo</span><span lang="en-US">ść
Łuczeńczyka klamrą, kt</span><span lang="en-US">óra
oddawa</span><span lang="en-US">łaby istotę jego pisarstwa,
tak jak w przypadku Stachury, myślę, że najodpowiedniejszym
stwierdzeniem mogłoby być </span><span lang="en-US">„</span><span lang="en-US">śmierciopisanie”.
To jakże głębokie zainteresowanie tajemnicami życia i śmierci,
kt</span><span lang="en-US">órymi
przesi</span><span lang="en-US">ąknięty jest niemalże cały
dorobek wielkiego zapomnianego pisarza z Ludwina, może mieć, jak
sądzę, swoje podłoże w tragicznym wydarzeniu z wczesnej młodości
Łuczeńczyka. Chodzi o nieopisaną tragedię, kt</span><span lang="en-US">óra
wydarzy</span><span lang="en-US">ła się nad jeziorem
Rog</span><span lang="en-US">ó</span><span lang="en-US">źno.
To tam na oczach koleg</span><span lang="en-US">ów,
w ciemnej torfowej wodzie, uton</span><span lang="en-US">ął
jeden z przyjaci</span><span lang="en-US">ó</span><span lang="en-US">ł
Andrzeja. Czy zatem może dziwić fakt, że prozatorski debiut,
otwierający tom </span><span lang="en-US">„Dzie</span><span lang="en-US">ł
zebranych”, rozpoczyna się opowiadaniem </span><span lang="en-US">„Ciemna
woda”? Jasne wskazówki rozwiewaj</span><span lang="en-US">ące
wszelkie wątpliwości daje nam świadek tego wydarzenia i bliski
przyjaciel ludwińskiego literata, Ryszard Białek, kt</span><span lang="en-US">óry
mówi: „ Dylemat bohatera ma swoje </span><span lang="en-US">źr</span><span lang="en-US">ód</span><span lang="en-US">ło
w prawdziwym wydarzeniu. Mowa jest tam o tr</span><span lang="en-US">ójce
przyjació</span><span lang="en-US">ł, kt</span><span lang="en-US">órzy
wyp</span><span lang="en-US">łynęli na jezioro i dw</span><span lang="en-US">óch
z nich nagle zaczyna si</span><span lang="en-US">ę topić,
trzeci zaś w szoku, osłupieniu, rozterce, nie ratuje żadnego, bo
nie wie kt</span><span lang="en-US">órego
najpierw. Opowiadanie to [„Ciemna woda”,</span><span lang="en-US"><i>
</i></span><span lang="en-US">przyp.
red.] mog</span><span lang="en-US">ło być podyktowane
zdarzeniem, kt</span><span lang="en-US">óre
wspólnie prze</span><span lang="en-US">żyliśmy nad
Rog</span><span lang="en-US">ó</span><span lang="en-US">źnem.
Byliśmy wtedy nad jeziorem w dw</span><span lang="en-US">óch
grupach, Andrzej z kolegami dotar</span><span lang="en-US">ł
autobusem, a młodsza grupa (wśr</span><span lang="en-US">ód
nich ja) dojechali</span><span lang="en-US">śmy rowerami. W
trakcie naszego pobytu w płytkiej wodzie utopił się Stanisław D.
Mieliśmy niewypowiedziane pretensje do ich grupy, że nie szukali
kolegi, że na naszych oczach w odległości 20 metr</span><span lang="en-US">ów
utopi</span><span lang="en-US">ł się. Andrzej chyba czuł
się odpowiedzialny za to zdarzenie, bo podszedł do nas tłumacząc,
że myśleli, że Stasiek jest z nami” </span>
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> Nie
tylko „Ciemna woda” jako taka, ale ca</span><span lang="zxx">ły
debiutancki zbi</span><span lang="en-US">ór
opowiada</span><span lang="en-US">ń </span><span lang="en-US">„Przez
puste ulice” zakre</span><span lang="en-US">śla dość
sugestywnie wszechobecność śmierci, kt</span><span lang="en-US">óra
wdziera si</span><span lang="en-US">ę bezpardonowo w życie
jednostki wrażliwej i otwartej na wielkie tajemnice bytu i kt</span><span lang="en-US">óra
nie opuszcza go na krok. Zaciska coraz mocniej p</span><span lang="en-US">ętlę
mroku i ciemności, czego emanacje można obserwować w całej
tw</span><span lang="en-US">órczo</span><span lang="en-US">ści
pisarza. Ten p</span><span lang="en-US">ó</span><span lang="en-US">źny
debiut książkowy Łuczeńczyka </span><span lang="en-US">—
mia</span><span lang="en-US">ł wtedy trzydzieści siedem lat
</span><span lang="en-US">— to
nie tylko opisy prozaiczno</span><span lang="en-US">ści życia
klasy robotniczo-wiejskiej, ale przede wszystkim pr</span><span lang="en-US">óby
poradzenia sobie ze zmieniaj</span><span lang="en-US">ącą
się rzeczywistością w otoczeniu jednostki, jak też zmiany jej
samej. W tych jedenastu opowiadaniach, zawartych w tomie </span><span lang="en-US">„Przez
puste ulice”, mamy zatem do czynienia „z </span><span lang="en-US">życiem
skonfrontowanym z wielokształtną, choć utajoną, wszechobecnością
śmierci”, jak słusznie zauważył Henryk Bereza. Chcąc jednak
wejść głębiej i zrozumieć tanatyczną naturę ludzkiej
egzystencji, trzeba zdobyć się na heroiczną wręcz odwagę
zdystansowania się, patrzenia chłodnym okiem na ludzkie tragedie.
Tak właśnie, zdaje się, w swojej kolejnej książce </span><span lang="en-US">„Kiedy
otwieraj</span><span lang="en-US">ą się drzwi”, postąpił
Łuczeńczyk, stając się zimnym obserwatorem. Oto tutaj
przedstawiany jest świat p</span><span lang="en-US">ó</span><span lang="en-US">łnagi,
anonimowy i bezosobowy. Bohaterowie ogołoceni są z imion, nazwisk,
biografii, czy swojej przeszłości. Pojawiają się jedynie
określenia: kobieta, mężczyzna, on, czy nazwy zawod</span><span lang="en-US">ów,
jak lekarz, taksówkarz. Wygl</span><span lang="en-US">ąda to
tak, jakby narrator chciał przekazać nam wiadomość, jakby
pr</span><span lang="en-US">óbowa</span><span lang="en-US">ł
zawrzeć w tej ascetycznej formie pewien ponadczasowy uniwersalizm,
że właściwie bohaterem jego opowiadań m</span><span lang="en-US">óg</span><span lang="en-US">łby
być każdy z nas.</span></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> Pr</span><span lang="zxx">ędzej
czy p</span><span lang="en-US">ó</span><span lang="en-US">źniej
poszukiwania Łuczeńczyka musiały zaprowadzić go w najciemniejsze
rejony uniwersalizmu, przedzierającego się już w poprzednich
książkach, uniwersalizmu wszechobecnego zła. Nic więc dziwnego,
że po śmierci pisarza jedyną książką, kt</span><span lang="en-US">órej
druk zosta</span><span lang="en-US">ł wznowiony, był właśnie
</span><span lang="en-US">„Gwiezdny
ksi</span><span lang="en-US">ążę”. Ta jakże specyficzna
mikropowieść o maxi zasięgu, osadzona w średniowiecznych
realiach, m</span><span lang="en-US">ówi
o ksi</span><span lang="en-US">ęciu, kt</span><span lang="en-US">óry
uzurpuj</span><span lang="en-US">ąc sobie boską władzę,
morduje rękami innych wszystkich swoich konkurent</span><span lang="en-US">ów.
Cho</span><span lang="en-US">ć i tu, jak słusznie zauważył
Bereza, </span><span lang="en-US">„zbrodnie
samego ksi</span><span lang="en-US">ęcia są czym innym i
pochodzą z innego wymiaru spraw świata. Zabijając książę działa
jak B</span><span lang="en-US">óg,
który oskar</span><span lang="en-US">ża i karze. Książę
sprawdza swoimi zbrodniami kim jest człowiek w obliczu zbrodni,
uzyskując niezbite dowody, że człowiek czynnie lub biernie
zbrodnie aprobuje, wliczając je do praw świata. Zbrodniom księcia
nikt się nie przeciwstawił, zabijani idą posłusznie pod miecz,
pokonani wielbią zwycięzcę, bardowie opiewają piękno świata.
Świat święci tryumf zbrodni, ponieważ zbrodnia rządzi światem”.
Koniec końc</span><span lang="en-US">ów,
rozczarowany tryumfem zbrodni ksi</span><span lang="en-US">ążę
popełnia samob</span><span lang="en-US">ójstwo,
wyp</span><span lang="en-US">ływając na sam środek jeziora,
choć sam Łuczeńczyk nigdy nie potwierdził, że książę
faktycznie zginął. To bardzo ciekawe, że w kolejnej ważnej, jeśli
nie najważniejszej książce, pojawia się motyw jeziora jako
sprawcy śmierci, powracający jak echo, przypominające wydarzenia
sprzed lat. Echo tej traumy z przeszłości wnikliwy czytelnik może
wyczuć także w czwartej powieści Łuczeńczyka </span><span lang="en-US">„</span><span lang="en-US">Źr</span><span lang="en-US">ód</span><span lang="en-US">ło”,
w kt</span><span lang="en-US">órej
przedstawiony jest </span><span lang="en-US">świat płatnego
mordercy. Świat rozdwojenia jaźni, nieopisanej samotności
człowieka, ale też tryumfu zbrodni. W kontekście opisanych powyżej
wydarzeń znad jeziora, bardzo wymowne jest, że autor </span><span lang="en-US">„</span><span lang="en-US">Źr</span><span lang="en-US">ód</span><span lang="en-US">ła”,
gł</span><span lang="en-US">ównemu
bohaterowi nadaje imi</span><span lang="en-US">ę Adam,
używając tylko inicjału nazwiska S. Pokusa, by zadać sobie
pytanie, czy nazwisko rozpoczynające się na literę S nie odsyła
czasem do tragicznej historii z przeszłości, jednak istnieje. Choć
z drugiej strony, biorąc pod uwagę uniwersalizm pr</span><span lang="en-US">óz
</span><span lang="en-US">Łuczeńczyka, należałoby szukać
znacznie głębiej. Symboliczność imienia Adam, nie tylko w
biblijnym kontekście, ale przede wszystkim w dzisiejszych
poszukiwaniach, dotyczących znaczenia tego imienia, prowadzą do
bardzo ciekawych konotacji znaczeniowych. Wsp</span><span lang="en-US">ó</span><span lang="en-US">łcześnie
genezy tego imienia dopatruje się w językach sumeryjskim (od ada </span><span lang="en-US">–
mu, czyli mój ojciec), akadyjskim (zrodzony), czy arabskim (</span><span lang="en-US">łączyć
się). Wszystkie te znaczenia sł</span><span lang="en-US">ów
prowadz</span><span lang="en-US">ą do konkluzji, że oto w
utworze możemy mieć do czynienia z czymś znacznie większym i o
wiele mocniejszym od człowieka. To znamienne S w połączeniu z
imieniem Adam stanowi jakże uniwersalny wymiar ludzkiej egzystencji
zmagającej się z wszechogarniającym świat złem. Złem nie tylko
w aspekcie materialnym, ale i metafizycznym, a koniec końc</span><span lang="en-US">ów
duchowym. Z Lucyferem próbuj</span><span lang="en-US">ącym
zapanować nad człowiekiem już od zarania dziej</span><span lang="en-US">ów,
próbuj</span><span lang="en-US">ącym doprowadzić człowieka
do autodestrukcji. </span>
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> Nazwisko
okre</span><span lang="zxx">śla pewną historię, swoistą
genezę każdego z nas. Wskazuje na źr</span><span lang="en-US">ód</span><span lang="en-US">ło,
z kt</span><span lang="en-US">órego
indywidualny cz</span><span lang="en-US">łowiek się wywodzi.
Zastanawiam się, czy Łuczeńczyk używając tej wyjątkowo
symbolicznej asocjacji, określającej gł</span><span lang="en-US">ównego
bohatera, nie chcia</span><span lang="en-US">ł powiedzieć,
że podejmując się pr</span><span lang="en-US">óby
zrozumienia z</span><span lang="en-US">ła i jego istoty
należy przede wszystkim zacząć od źr</span><span lang="en-US">ód</span><span lang="en-US">ła
właśnie, czyli de facto od samego siebie.</span></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx"> Bior</span><span lang="zxx">ąc
do ręki </span><span lang="zxx">„Dzie</span><span lang="zxx">ła
zebrane” można oczywiście jednostkowo zachwycać się
poszczeg</span><span lang="en-US">ólnymi
opowiadaniami czy mikropowie</span><span lang="en-US">ściami.
Można gloryfikować piękne, czyste jak kryształ narracje, czy
operowanie r</span><span lang="en-US">ó</span><span lang="en-US">żnego
rodzaju stylistyką. Można popaść w uniesienie czytając idealne
dialogi. Można niewątpliwie też </span><span lang="en-US">„pobawi</span><span lang="en-US">ć
się” w poszukiwanie ukrytych kod</span><span lang="en-US">ów,
znacze</span><span lang="en-US">ń, wyraz</span><span lang="en-US">ów-kluczy,
jak zrobi</span><span lang="en-US">ł to Adam Wiedemann w
posłowiu. Jedno natomiast jest pewne. Chcąc poczuć </span><span lang="en-US">„ducha
</span><span lang="en-US">Łuczeńczyka”, jego mroczny
klimat, trzeba po prostu do Ludwina przyjechać. Można dla przykładu
p</span><span lang="en-US">ój</span><span lang="en-US">ść
nad jezioro, o kt</span><span lang="en-US">órym
pisa</span><span lang="en-US">ł. Schować się gdzieś przed
wścibskimi spojrzeniami i wpatrując się w ciemną toń wody,
czytać. Najlepiej opowiadanie </span><span lang="en-US"><i>Ciemna
woda.</i></span></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-indent: 1.25cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><span lang="zxx">No i koniecznie
trzeba odwiedzi</span><span lang="zxx">ć prawosławny
cmentarz w Dratowie, gdzie spoczywa Andrzej Łuczeńczyk, by oddać
należny mu hołd. </span>
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div align="RIGHT" lang="zxx" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-indent: 1.25cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">
Rafał Kasprzyk</span></div>
<div lang="zxx" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div align="RIGHT" lang="zxx" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div lang="zxx" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<div lang="zxx" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br />
</span></div>
<br />Kasprzykówki poetyckiehttp://www.blogger.com/profile/15548095883158241793noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1962813720778692451.post-35899064024300479222019-08-29T03:32:00.001-07:002019-08-30T02:39:02.469-07:00Yan Lianke "Sen wioski Ding" <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDTUIDo992-5MHDsY0Vb13Lz-coEeqKpuEcCS6yNni80bxlviZV0K0VLpgliKd4K3XJF9fcuf2CGN_VlIxHvk6-pUjrVIXkzEfi-nrWkJO5SLH23Oxt3qOtTw3aEuHXO0Sd05Ew-TBQ0I/s1600/69164937_471427977034571_1537093702030196736_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="900" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDTUIDo992-5MHDsY0Vb13Lz-coEeqKpuEcCS6yNni80bxlviZV0K0VLpgliKd4K3XJF9fcuf2CGN_VlIxHvk6-pUjrVIXkzEfi-nrWkJO5SLH23Oxt3qOtTw3aEuHXO0Sd05Ew-TBQ0I/s400/69164937_471427977034571_1537093702030196736_n.jpg" width="225" /></a></div>
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<h3>
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">
Wstrząsające proroctwo.</span></h3>
<div>
<br /></div>
</div>
<div align="LEFT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Właśnie jestem tuż po lekturze książki Yana Lianke „Sen
wioski Ding”, wydanej w tym roku (tj. 2019.) przez Państwowy
Instytut Wydawniczy. Dłuższy czas wpatruję się zamyślony w biel
karki i po raz pierwszy w życiu nie mam bladego pojęcia od czego
właściwie zacząć. A to jak się teraz czuję, idealnie oddają
słowa samego autora napisane w posłowiu: „bezradny, przygnieciony
samotnością i brakiem perspektyw, jakby porzucono mnie na bezludnej
wyspie bezkresnego oceanu , gdzie nie dolatują ptaki i nie wyrasta
nawet trawa”.
</div>
<div align="LEFT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Skalę spustoszenia emocjonalnego, jaka dokonała się w mojej
głowie po przeczytaniu tej książki, można porównać do wybuchu
bomby atomowej o sile wielu kiloton. Zmieniła ona krajobraz mojej
świadomości w pustkowie, napromieniowane niewyrażalną w słowach
mocą cierpienia i niesprawiedliwości, które człowiek jest w
stanie zadać drugiemu w imię chorej ideologii.<br />
<a name='more'></a>
</div>
<div align="LEFT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
To właśnie ta, iście szatańska ideologia tak zwanego „bogacenia
się”, tak mocno lansowanego przez rząd Chin w latach 90.,
doprowadziła do epidemii AIDS, która dziesiątkowała ludzi i
wyjaławiała całe wioski, zamieniając je w apokaliptyczną wizję
końca świata. Jednym z „jeźdźców apokalipsy” był Liu
Quanxi, szef wydziału zdrowia w prowincji Henan, który powołał do
życia firmę zajmującą się produkcją leków i poboru krwi.
Proceder z miesiąca na miesiąc miał się coraz lepiej. Powstawały
mobilne punkty krwiodawstwa w wioskach całej prowincji Henan, gdzie
pobierano krew, na której fortun dorabiali się lokalni watażkowie.
Oddzielano od niej osocze. Resztki zlewano do wspólnego naczynia, by
potem ją wtłoczyć na powrót do żył, niczego nieświadomych
krwiodawców. Krew mieszała się, a wraz z nią wirus HIV. Nikt nie
zwracał uwagi na wszelkie procedury związane z bezpieczeństwem,
liczył się tylko pieniądz i chęć bogacenia się. Koniec końców
doprowadziło to do zakażenia wielu setek tysięcy ludzi.</div>
<div align="LEFT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<h3>
<b>Głos
sprawiedliwości </b></h3>
</div>
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="LEFT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Dramat bezbronnych, żyjących w skrajnej biedzie, uciśnionych
mieszkańców, nie mógł pozostać bez echa. Jednym z tych, który
zaczął głośno wołać o sprawiedliwość był Yan Lianke. Nic
więc dziwnego, że władze Chin postanowiły zamknąć mu usta,
cenzurując i wycofując z rynku jego książki. „Sen wioski Ding”
jest takim właśnie przeraźliwym i przeszywającym wołaniem o
prawdę, tłumioną brutalnością totalitaryzmu, będącego piekłem
dla najbardziej niewinnych.
</div>
<div align="LEFT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Długo zastanawiałem się dlaczego Lianke rozpoczyna książkę
cytatem z Biblii Tysiąclecia. Cytatem bardzo wymownym: o śnie
faraona dotyczącym, między innymi, krów chudych i tłustych i ich
wzajemnego pożerania się. Czyżby chodziło mu o pokazanie alegorii
pomiędzy biedotą prowincji, a tłustym, bezwzględnym systemem,
który bez skrupułów trawi ludzi? Być może... Choć w trakcie
lektury, bliższy byłem przekonaniu o archetypicznej konotacji
pomiędzy biblijnym Józefem, który tłumacząc sny faraona
przepowiedział klęskę suszy i głodu, a jednym z głównych
bohaterów „Snu wioski Ding”. Chodzi o dziadka Ding Shuiyanga,
którego oniryczne wizje okazywały się samospełniającymi się
przepowiedniami zagłady. Z tą tylko różnicą, że ten ostatni
poniósł sromotną porażkę, stając się poniekąd sprawcą
dramatycznych wydarzeń opisanych przez Lianke.</div>
<div align="LEFT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Cała historia rozpoczyna się w małej wiosce Ding, leżącej w
prowincji Henan, uważanej za kolebkę Chin i chińskiej kultury. To
właśnie tam swoje początki miała dynastia Shang - pierwsza
prawdziwa dynastia Chin - co w kontekście wydarzeń przedstawionych
na kartach „Snu”, nie jest bez znaczenia. Oto na nieco ponad 400.
stronach mamy kronikarski zapis znikania człowieka w
nieprzejednanych szponach epidemii i moralnego rozkładu nią
spowodowanym. Za sprawą sugestywnej perswazji dokonanej nad brzegiem
Żółtej Rzeki przez głównego bohatera, dziadka Ding Shuiyanga (
scena kiedy Ding prowadzi mieszkańców wioski nad brzeg i kopiąc
dziurę, pokazuje, że krew w ich żyłach jest właśnie jak ta
woda, nigdy się nie kończy) w wiosce zaczyna się wielki boom.
Przekonani mieszkańcy wpadają w obłęd oddawania krwi, na której
pozbawiony skrupułów, syn dziadka, Ding Hui dorabia się ogromnej
fortuny. Po kilku latach jednak zaczynają dostrzegać konsekwencje
podjętego w przeszłości ryzyka. Gorączka, bo tak nazywają
chorobę, doprowadza do tego, że zakażeni wirusem HIV organizują
autonomiczną społeczność poza terenami wioski. Gromadzą się w
szkole, gdzie mieszka ojciec miejscowego krwawego barona, bardzo
szanowany, samozwańczy profesor Ding. Pomimo choroby życie tam
toczy się tak, jak w normalnym zdrowym społeczeństwie. Mamy tam
parę kochanków, chcących zaznać choć odrobiny szczęścia w
ostatnich miesiącach życia. Dwóch intrygantów, pozbawionych
moralnych zahamowań w dążeniu do władzy, których późniejsze
decyzje doprowadzają, nie tylko szkołę, w której mieszkają, ale
również całą wioskę, do ruiny pozbawiając ją wszystkich drzew.
Dopełnieniem całości jest narrator opowiadający całą historię.
Jest nim dwunastoletni syn krwawego watażki Ding Huia, otruty w
akcie zemsty przez miejscowy, zakażony wirusem habitat. To w tej
właśnie narracji dopatruję się ogromnej tęsknoty, jaką pewnie
nosi w sobie autor „Snu wioski Ding”, za tym co czyste i
nietknięte moralnym nieporządkiem, doprowadzającym całe
cywilizacje do auto zagłady.</div>
<div align="LEFT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<h3>
<b>Głos
wołającego na pustyni</b></h3>
</div>
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="LEFT" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<b> </b><span style="font-weight: normal;">Jest
jeszcze jedna postać, która przychodzi mi do głowy, kiedy myślę
o Yanie Lianke, a która, gdyby oczyścić ją z tych wszystkich
religijnych konotacji, idealnie zobrazowałaby to, kim dla nas
powinien być autor „Snu” i co chce nam przekazać tą książką.
Postacią tą jest biblijny Jan Chrzciciel. Osobowość na wskroś
bezkompromisowa, przeciwstawiająca się wielkim ówczesnego świata
i nie zważająca na ogromne ryzyko z tym związane. On nigdy nie
skupiał uwagi na sobie. Nie chciał być podziwiany, ani nie pragnął
wywoływać sensacji. Nie interesowała go wielkość, prestiż, czy
jakiekolwiek dążenie do sukcesu. Dla niego zawsze najważniejszy
był człowiek. Czyż Yan Lianke nie jest takim właśnie grzmiącym
głosem proroka, wołającego na pustyni człowieczeństwa? Dla mnie
jest. A „Sen wioski Ding” jest wykrzyczanym, z najgłębszych
trzewi człowieka, proroctwem dla całego świata. Świata zakażonego
czymś znacznie gorszym, niż AIDS. Na szczęście są ludzie, którzy
rozumieją wagę tego proroctwa. Jedną z tych osób jest Elżbieta
Brzozowska z Państwowego Instytutu Wydawniczego, której winniśmy
ogromną wdzięczność, za to, że dzięki niej możemy dziś
trzymać w rękach coś, co w przyszłości może uratować, nie
tylko nas samych, ale także świat, przed autodestrukcją. Tylko czy
pogrążone w konsumpcjonizmie cywilizacje usłyszą to nawoływanie?
Czy pędzący z prędkością światła po równi pochyłej świat,
będzie w stanie choć trochę wyhamować? Czy proroctwo Lianke
jednak wypełni się?</span></div>
<div align="LEFT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="RIGHT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Rafał Kasprzyk</div>
<div align="LEFT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="LEFT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="LEFT" style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<br />Kasprzykówki poetyckiehttp://www.blogger.com/profile/15548095883158241793noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1962813720778692451.post-2993793037584229122019-08-29T02:56:00.000-07:002019-08-29T03:19:11.523-07:00Dominik Żyburtowicz "Remedorium" <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgt8fvXpdHxna8sF4wKuZDMsl7LnycewcCO36IVMoUr4vZcDJTADURPFBUAcscyk23BPBzXdTqo6_WH_WpsmFl8zTonFSK_pjbgRIOlTgIQtNysR8ymA6wLgwks8minVyjinR1rooSdig0/s1600/69585714_1449377948548138_90929117695836160_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1392" data-original-width="898" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgt8fvXpdHxna8sF4wKuZDMsl7LnycewcCO36IVMoUr4vZcDJTADURPFBUAcscyk23BPBzXdTqo6_WH_WpsmFl8zTonFSK_pjbgRIOlTgIQtNysR8ymA6wLgwks8minVyjinR1rooSdig0/s320/69585714_1449377948548138_90929117695836160_n.jpg" width="206" /></a></div>
<br />
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<h2>
<b style="font-family: "courier new", monospace;">Krótka
symbioza czasu.</b></h2>
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<h3>
<span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;"><b>O
„Remedorium” Dominika Żyburtowicza</b></span></span></h3>
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;"> Jeszcze
dobrze nie „przetrawiłem” materiału z ostatniego tomiku
Dominika Żyburtowicza pod tytułem „Klucze uniwersalne”,
wydanego przed wakacjami przez WBPiCAK w Poznaniu, o którym niedawno
pisałem, a już przychodzi mi mierzyć się z jego kolejną książką,
którą oczywiście czytałem na długo przed publikacją, robiąc do
niej nieoficjalną korektę, ale wtedy czytanie to miało zupełnie
inny charakter. </span></span>
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;"> W
początkach sierpnia, Fundacja Kultury „Afront”, wypuściła w
świat czwartą książkę Dominika, noszącą tytuł „Remedorium”.
Długo zastanawiałem się, czy aby na pewno to jest dobre dla
czytelnika, ale też i dla samego autora. </span></span>
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;"> „Klucze
uniwersalne” są bardzo emocjonalną książką, poruszającą na
tyle ważne tematy, że warto by było popromować ją trochę, by
jakoś mocniej zaistniała w przestrzeni, by jej echo wybrzmiewało
trochę dłużej. Z korzyścią i dla czytelnika i dla autora.</span></span><br />
<a name='more'></a></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;"> Oczywiście
nie umniejszam wartości „Remedorium”, bo to też jest bardzo
dobra książka, jak dla mnie bardzo wymowna, chyba najbardziej ze
wszystkich. Ale o tym za chwilę. Mam pewne obawy, że zbyt szybko
wydana kolejna książka może najzwyczajniej w świecie sprawić, iż
efekt jaki miała wywołać poprzednia, będzie jedynie połowiczny.
Tak oto znalazłem się w „patowej” sytuacji, z której na
szczęście udało mi wyjść obronną ręką. </span></span>
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;"> Z
pomocą przyszedł mi tegoroczny film biograficzny „Tolkien”.
Jest tam taka scena, w której młody Tolkien siedzi przy stoliku w
wykwintnej angielskiej restauracji i rozmawia z dziewczyną w języku,
który sam stworzył. W pewnym momencie dziewczyna mówi, że sam
dźwięk nie czyni słowa pięknym, ale raczej połączenie dźwięku
i znaczenia. I tu dochodzi do ciekawej gry. Otóż dziewczyna mówi o
słowie „dłoń”: „może to i piękne słowo, ale przez to, jak
je kojarzymy, znaczy o wiele więcej”. Patrząc Tolkienowi w oczy,
powoli kładzie swoją dłoń na jego ręce i mówi, że nie
brzmienie wpływa na piękno słów, ale przesądza o tym znaczenie. </span></span>
</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;"> Scena
ta idealnie oddaje to, jak można i chyba nawet powinno się
potraktować, wydane w przeciągu niespełna trzech miesięcy,
książki Żyburtowicza. I rzeczywiście, kiedy przepuściłem obie
książki przez specyficzny filtr owej sceny, nagle coraz mocniej
zaczynała zarysowywać się przepiękna symbioza, jaka zachodzi
pomiędzy nimi. Kontynuując linię skojarzeniową, doszedłem do
wniosku, iż „Klucze uniwersalne” są właśnie tym słowem
„dłoń”, a „Remedorium” jest tym dotykiem, który znacznie
poszerza pola znaczeniowe słów. Krótko mówiąć, obydwie książki
trzeba potraktować, jako jeden organizm, bo uzupełniają się one w
sosób nierozerwalny.</span></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;"><i><b>Najważniejszy
klucz odnaleziony.</b></i></span></span></div>
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="LEFT" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;"> Konkludując
recenzję „Kluczy uniwersalnych” napisałem, że w<span style="font-style: normal;">szystkie
doświadczenia jednostki, koniec końców, muszą doprowadzić, do
próby poszukiwania odpowiedzi na najbardziej istotne pytania ludzi
wszystkich kultur i religii. Pytania o życie, śmierć i sens tego
wszystkiego. Na końcu zaś zadałem pytanie o to, czy Dominik
Żyburtowicz odnalazł choć jeden klucz uniwersalny?</span></span></span></div>
<div align="LEFT" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<a href="https://www.blogger.com/null" name="__RefHeading___Toc11693192"></a>
<span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;"><span style="font-style: normal;"> Teraz,
gdy czytam jego „Remedorium” odnoszę wrażenie, że odnalazł,
nie jeden, nie dwa, ale cały pęk kluczy, którymi otwiera
niedostępne kiedyś drzwi. Drzwi do siebie samego, co widać już w
pierwszym wierszu, czyli Remedorium:</span><span style="font-style: normal;">„</span><i>Tak
już chyba będzie zawsze,/ że będą zostawiać w tobie drzazgę./
Ale dlaczego tkwisz tutaj? …myślenie/…myślenie – prędzej czy
później cię zabije./</i></span></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;"><i>Poczytać
coś?/ Nie da rady./ Pić?/ Nie można./ Zasłonić,/ obronić się/
wierszem?/ Teraz/ zostałeś/ </i></span></span>
</div>
<div align="LEFT" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;"><i>tylko
ty”</i><span style="font-style: normal;">. To wyciszenie, które w
„Kluczach” coraz mocniej zaczynało być obecne, w „Remedorium”
jest widoczne niemalże na każdym kroku. Ale to wyciszenie jest
inne, to znaczy takie, które otwiera drzwi do wewnętrznej nagości
podmiotu lirycznego w wierszach Żyburtowicza. Podmiot zaczyna
rozumieć, iż aby poznać świat, musi najpierw zastosować
starożytną filozoficzną zasadę wyrytą na frontonie świątyni
Apollina w Delfach i poznać siebie samego. To nosce te ipsum, jest
zdaje się jego najważniejszym kluczem, którym otwiera drzwi, za
którymi znajduje się coś, czego szukał we wszystkich swoich
wcześniejszych książkach, czyli odpowiedź na jego wszystkie bunty
i niepokoje. Najpiękniejsze jest jednak to, że mając przed oczyma
odpowiedź, nie rzuca się nań łapczywie, ale zachowuje godną
podziwu pokorę, tak jak w kolejnym wierszu: „</span><i>w życiu/
</i><span style="color: #0d0d0d;"><i>tak właśnie jest: nie możesz mieć/
wszystkiego zawsze, kiedy chcesz”</i></span><span style="color: #0d0d0d;"><span style="font-style: normal;">.
I właśnie to zestawienie, ta dychotomia otwartych drzwi i pokory
otwiera przed nim to nieodgadnione „miłoszowe” widzenie
podszewki świata. Pewnie dlatego właśnie, w wierszu „Efekt
Kruka”, może powiedzieć, niczym biblijny prorok: </span></span><span style="color: #0d0d0d;"><i>„Albowiem
niebo i świat/ mają moc, czuwający wiatr”. </i></span><span style="color: #0d0d0d;"><span style="font-style: normal;">Teraz
kiedy już odnalazł siebie samego i podjął pokorną próbę
zrozumienia żywego organizmu wszechświata, spokojnie można
powiedzieć, iż coraz mocniej zbliża się do poznania odpowiedzi na
uniwersalne pytania, bo o tym właśnie zbliżaniu się jest
najnowsza książka Żyburtowicza. Jak blisko podszedł? Zapraszam do
lektury. </span></span></span></span>
</div>
<div align="LEFT" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="LEFT" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div align="RIGHT" style="font-style: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="color: #0d0d0d;"><span style="font-family: "courier new" , monospace;"><span style="font-size: small;">Rafał
Kasprzyk</span></span></span></div>
<br /></div>
</div>
Kasprzykówki poetyckiehttp://www.blogger.com/profile/15548095883158241793noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1962813720778692451.post-13139170751169154422019-07-30T01:56:00.000-07:002019-08-29T03:17:13.247-07:00Paulina Pidzik "(wejście w las)"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzHok6yCWZwCTG6hJo_3HqnhyxblxeenQernYHpt-f5AKwWKKkHpeAAWs4O8i9i-4RRfZvdF0cT7Ja6dPVdTUzh_G7-VG01EvKbWyb1uPNTjwXArhwhQE6UIFftjmZEYyhROaucQ7t6d0/s1600/67591924_2336378383143868_7172780510295359488_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1241" data-original-width="823" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzHok6yCWZwCTG6hJo_3HqnhyxblxeenQernYHpt-f5AKwWKKkHpeAAWs4O8i9i-4RRfZvdF0cT7Ja6dPVdTUzh_G7-VG01EvKbWyb1uPNTjwXArhwhQE6UIFftjmZEYyhROaucQ7t6d0/s320/67591924_2336378383143868_7172780510295359488_n.jpg" width="212" /></a></div>
<h2 style="text-align: center;">
</h2>
<h3 style="text-align: center;">
Czułość nad czułościami i wszystko czułość.</h3>
<h4 style="text-align: center;">
O poetyckim debiucie Pauliny Pidzik</h4>
<div>
<div align="CENTER" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
W 1995 roku Edward H. Adelson, profesor prestiżowej amerykańskiej
uczelni MIT, odkrył i dokładnie opisał niesamowite złudzenie
optyczne nazwane „szachownica Adelsona”. Ten zacny uczony,
wydawać by się mogło, w bardzo prosty sposób zarysował problem
naszego postrzegania rzeczywistości. Oto za pomocą kontrastu
kolorów udowodnił, że tak naprawdę wiele rzeczy nie jest tym,
czym na pierwszy rzut oka się wdają. Narysował on szarą
szachownicę, na której postawił zielony walec rzucający nań cień
oraz zaznaczył dwa pola, jasnoszare i ciemnoszare, opisując je
literami A i B. Patrząc na nie, widzimy dwa różne kolory, ale
kiedy połączymy owe pola kolorem z pola A na przykład, to nagle
okazuje się, że obydwa mają tę samą barwę. Ktoś mógłby
zapytać, co wspólnego ma debiut poetycki Pauliny Pidzik „(wejście
w las)” z obrazem szachownicy Adelsona?<br />
<a name='more'></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPqTHgMhNAyadDH3KYVCuaeZ-83X5F4-Dhq6zBxFzMTbpkxSkyKqVV4y1P3IxNGKtYc6k3ro8rzzVmcD2vzSqak_ZEysY02sWuR2UADvwXIdb_LeTaM-sCrDhrIIZWTkCFwu51hfPlyRA/s1600/67296005_2403308599904825_3944073020582133760_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="753" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPqTHgMhNAyadDH3KYVCuaeZ-83X5F4-Dhq6zBxFzMTbpkxSkyKqVV4y1P3IxNGKtYc6k3ro8rzzVmcD2vzSqak_ZEysY02sWuR2UADvwXIdb_LeTaM-sCrDhrIIZWTkCFwu51hfPlyRA/s320/67296005_2403308599904825_3944073020582133760_n.jpg" width="150" /></a></div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<h4 style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
Szachownica Pidzik</h4>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
A no ma. I to bardzo wiele. Kiedy weźmie się do rąk tę
podzieloną na trzy części książkę i kiedy trzyma się w
dłoniach okładkę, ma się wrażenie, jakby była korą drzewa. Ale
nie o okładkę tutaj chodzi, choć sama w sobie też jest bardzo
wymownym symbolem, lecz o to co jest w środku. Wiersze tam zapisane
są jak te kwadraty na szachownicy Adelsona. Kwadraty ciszy,
odchodzenia, śmierci, choroby, kruchości bycia zawieszonego gdzieś
pomiędzy światłem a ciemnością, życiem i śmiercią, błękitem
i ziemią. A kim jest Pidzik w tym wszystkim? Jest waśnie tą linią,
tym pasem koloru łączącym i demaskującym zarazem, iluzoryczność
naszego postrzegania rzeczywistości. Jest bardzo odpowiedzialnym i
pokornym niesłychanie, poszukiwaczem przebłysków harmonijności
świata, który w jej wierszach jawi się jako żywy organizm. Jednak
aby to poczuć, zrozumieć i zaakceptować, trzeba spełnić kilka
warunków.
</div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Po pierwsze trzeba zdobyć się na odwagę dostrojenia siebie do
siebie samego, co nie jest takie proste, „wybiega ze mnie/
niespokojny oddech do granicy lasu/ zdejmuję sukienkę/ blizny/
drżące ciało” <i>(sosna sarna)</i>, ani przyjemne, „przychodzą
do mnie tamte noce/ milczące rzędy ciał/ powolne odbieranie
oddechu/ zanikanie liści/ zapadanie w bladość prześcieradeł/
chłód przełykany po kropli” <i>(zapowiedź) </i><span style="font-style: normal;">i
czasem wymaga wręcz niemożliwego.</span></div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-style: normal;"><br /></span></div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Po drugie konieczny jest pewnego rodzaju dystans do świata, co
wydaje się jeszcze trudniejsze. Dystans do całej gamy atakujących
człowieka z każdej strony, iście apokaliptycznych obrazów i
zdarzeń, jakie funduje nam codzienność, czy tego chcemy czy nie.
Trzeba zatem zmienić optykę patrzenia i zbudzić w sobie dziecięcą
wrażliwość na szczegół. Takie właśnie widzenie, niemalże o
kwantowej głębokości, bardzo wyraźnie widać w wejściu w las.</div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
I po trzecie wreszcie, aby dopełniło się oczyszczenie nas samych
z naleciałości „końcoświatowych” doświadczeń w nas samych,
aby nastąpiło upragnione katharsis, nieodzownym warunkiem sine qua
non staje się znalezienie odpowiedniego miejsca do spotkania z
tajemnicą przygodności bytu. Pidzik takowe miejsce odnalazła
perfekcyjnie. Miejscem tym okazał się las, z którym obcowała od
dzieciństwa i w którym znalazła ukojenie i czułość matki Ziemi.
To z tej czułości, z tych przytuleń, mam wrażenie, rodzą się te
wszystkie intymne zapisy interakcji, pomiędzy tym kto rozumie i
kocha (autorka), a tym kto jest kochany, czyli żywy organizm
planety.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgixCJJtJtA0_IoppW46YFBn2tXWJZmYYzvwHC67xqrPYmrq_CHILxbj2SZ-fS398Tf-6tYbgue5LqdiY0uWajyEEL-cOuj5C00ubtqew4DJOARJZ6K-wp0pMtZjWS4DcEk8HF9Azv_9As/s1600/67404394_2316496251945837_8532612334969946112_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="900" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgixCJJtJtA0_IoppW46YFBn2tXWJZmYYzvwHC67xqrPYmrq_CHILxbj2SZ-fS398Tf-6tYbgue5LqdiY0uWajyEEL-cOuj5C00ubtqew4DJOARJZ6K-wp0pMtZjWS4DcEk8HF9Azv_9As/s320/67404394_2316496251945837_8532612334969946112_n.jpg" width="180" /></a></div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Mało tego, te wszystkie doświadczenia bliskości, te wszystkie
uściski, utulenia, wzruszenia i zanurzenia Pidzik w tajemnicę ciszy
lasu, stają się niemal, jak megalityczne kamienie Stonehenge, z
których pobudowała swoją własną, prywatną i niedostępną
świątynię. Świątynię, gdzie powstają najpiękniejsze modlitwy,
najgłębsze dialogi jednostki w pełni świadomej swego połączenia
z kosmosem. Może właśnie stąd bierze się ta powtarzalność i
mantryczny wydźwięk jej poezji, zawartej w debiutanckiej książce?
Może te wszystkie ucieczki w las, wcale nie są ucieczkami i formą
alienacji, ale są cichym i w pełni uformowanym powrotem do
praźródła, powrotem do istoty człowieczeństwa i wreszcie
powrotem na łono, jakiejś bliżej nieokreślonej, wyższej
świadomości?</div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="font-weight: normal;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal;">
Jedno natomiast jest pewne. Aby dobrze zrozumieć poezję Pidzik
trzeba wyzbyć się, albo przynajmniej ograniczyć do minimum,
pozytywistyczne patrzenie mędrca szkiełkiem o okiem. Nie jest to
łatwe, bo nasza ludzka natura jednak ma ogromną skłonność do
porządkowania rzeczywistości, do szufladkowania i nadawania jej
jakichś sztucznych ogólności. Ale to niestety pułapka, w którą
każdy z nas wpada, mniej lub bardziej świadomie. Pułapka, która
niejednokrotnie determinuje nieporozumienia, zawęża pole widzenia i
prowadzi do powierzchownych wniosków i niesprawiedliwych osądów.
Mam takie nieodparte poczucie, że w przypadku poezji Pidzik, tak
właśnie w dużej mierze się stało. Dla jednych stała się
ekopoetką, dla innych tylko reżyserką przeciętnego horroru, a dla
kolejnych synonimem pejoratywnego pojęcia kiczu.</div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b>Poetka milczenia i gestu.</b></div>
<div style="font-weight: normal;">
<br /></div>
</div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
Dla mnie jest ona poetką niewidzialnej przestrzeni, o której ona
wie, że istnieje. Jest Nietzscheańskim linoskoczkiem balansującym
na linie rozpiętej nad światem. Jest poetką milczenia i gestu. I
wreszcie, po części, jak Stachura, jest poetką samotności i
prawości, o której w <i>Fabula rasa </i>pisał: „Samotność jest
prawością. Samotność jest najpierw prawością potem
oczywistością. Jest naturalnym odsunięciem się od iluzji. Jest
uświadomieniem sobie iluzji i naturalnym odrzuceniem każdej iluzji.
Jest stanięciem oko w oko z czarną dziurą. Jest przerażeniem i
wyzwoleniem od przerażenia. Jest tunelem do życia. Nie zna smaku
prawdziwego życia, kto przez tunel samotności się nie przeczołgał.
Samotność najpierw jest tunelem życia, potem całą bezgraniczną
polaną życia”. Słowa te są idealnym kadrem pokazującym istotę
poezji Pidzik. Poezji odrzucania iluzji świata. Poezji, która jest
stachurowym tunelem do życia.</div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="font-weight: normal; line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
Kasprzykówki poetyckiehttp://www.blogger.com/profile/15548095883158241793noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1962813720778692451.post-87705670575622693522019-07-26T04:50:00.000-07:002019-07-27T03:46:12.548-07:00Dominik Żyburtowicz "Klucze Uniwersalne" RECENZJA <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiExi0hyphenhyphenZj58HsiZngws65VjJOHcqer3flntH9sGXotSMc2Ud7blvZbEeZn5iqxR0TZvGwJ70o-xniJxXfXwRgj0dEysC0JO8Ozo2aoemRm-V_fi-zjWlxxfwYqKu_4GSYb-W4VhK2P03s/s1600/66836972_2414672855445884_9189009695736594432_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="900" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiExi0hyphenhyphenZj58HsiZngws65VjJOHcqer3flntH9sGXotSMc2Ud7blvZbEeZn5iqxR0TZvGwJ70o-xniJxXfXwRgj0dEysC0JO8Ozo2aoemRm-V_fi-zjWlxxfwYqKu_4GSYb-W4VhK2P03s/s200/66836972_2414672855445884_9189009695736594432_n.jpg" width="112" /></a></div>
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
<div align="CENTER" style="margin-bottom: 0cm;">
<b><br /></b></div>
<h2 style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<b>Odwaga metapatrzenia</b></h2>
<div align="CENTER" style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Kiedy w marcu tego roku (2019) snułem
rozważania o dwóch książkach Dominika Żyburtowicza „Żaglowce”
oraz „Spaceboy”, doszedłem wtedy do wniosku, że pozostawiają
one w czytelniku ogromny niedosyt. Nazwałem je wtedy swoistymi
encyklopediami niekończącej się utraty, w których autor podejmuje
się próby re definicji świata po doświadczeniu wszechobecnej
śmierci, robiąc to w sposób bardzo subtelny i delikatny, jakby się
jeszcze czegoś obawiał. Może świata tak idealnie dostrojonego do
umierania wszystkiego wokół? Może siebie samego i swoich
możliwości poznawczych? A może tego głębokiego patrzenia w
ciemność nocnego nieba?</div>
<h4 style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<a name='more'></a></h4>
<h4 style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
Potęga wyciszenia</h4>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Po okresie moich powrotów do poezji
Żyburtowicza, dziś widzę, że jego dwie pierwsze książki są
zapisem szamotania się autora z sobą samym, szamotania się ze
światem. Są próbą wyrwania się z okowów stereotypowego
patrzenia na siebie i na to wszystko co pozornie tylko niezrozumiałe.
I wreszcie, są udaną próbą pogłębiania samoświadomości
swojego kruchego istnienia, okupioną zapewne niejednokrotnie
wewnętrznymi huraganami myśli. Burzami i grzmotami jego własnych
przekonań i wierzeń, z którymi musiał się zmagać w samotności.
Którym musiał stawiać czoła. Ale tak jak po burzy przychodzi
spokój, tak po okresie zmagania się ze sobą przychodzi wyciszenie.
I tak właśnie, mam wrażenie, staję się w przypadku najnowszej
książki Dominika, pod tytułem „Klucze uniwersalne”, wydanej
nakładem Wydawnictwa Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum
Animacji Kultury w Poznaniu. </div>
<h4 style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
Powrót do źródła</h4>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
W tej, podzielonej na pięć części,
książce, podmiot liryczny, zdaje się schodzić na Ziemię, by tam
właśnie poszukać zrozumienia rzeczywistości. Zdaje się wracać
do źródła, to znaczy do świata, który sprowokował go do
podniesienia wzroku ku niebu, ku nieogarnionym przestrzeniom kosmosu.
I tak oto w pierwszej części zatytułowanej <i>Modlitwy zakochanych</i>
mamy do czynienia z powrotem podmiotu lirycznego do tych wszystkich
chmur, domów, autostrad. A zatem do świata realnego, dotykalnego,
widzialnego. Nie jest to jednak powrót bezmyślny, ale przesiąknięty
zrozumieniem, a nawet pewnym namaszczeniem przez tajemnicę
uniwersum. Namaszczenie to można już wyczuć w wierszu będącym
jednocześnie tytułem pierwszej części, gdzie Żyburtowicz pisze,
że „coś / łomocze w jądrze planety i nareszcie możemy
potwierdzić: / miłość – trzęsienie Ziemiogłowu”. A więc o
miłość tutaj chodzi, bo tak odczytuję frazy autora w wierszu
<i>Urok</i>, kiedy mówi, że widział „ tyle cudownych znaków, że
nie sposób zapamiętać. Jednak do końca swoich dni będę
wspominał chóry,/ wstępujące we mnie jak błogosławieństwo”.
Błogosławieństwo jednak, czasem okazuje się przekleństwem, co
niechybnie uwidacznia się w wierszu <i>Dom. </i><span style="font-style: normal;">Nieoczekiwanie
wkrada się choroba. Ktoś, kto jest dla podmiotu sprawcą
zrozumienia tajemnic życia i miłości, staje się nagle kimś, kto
wprowadza zamęt w harmonicznym widzeniu rzeczywistości. Oto na
horyzoncie pojawia się widmo śmierci. Utraty sensu, a tym samym
pytania, czy będę z Tobą jutro? Pojutrze? Na zawsze? Daleko i
blisko, w tym czy innym życiu? Jak w wierszu </span><i>Z tobą.
</i><span style="font-style: normal;">Grunt zaczyna się osuwać w
mroczną przepaść innych niepojętych tajemnic. Tajemnic
odchodzenia. </span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-style: normal;"><br /></span></div>
<div style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
Czy zatem, w
kontekście nieuchronności śmierci, może dziwić tytuł drugiej
części książki Pejzażysta? Niespodziewana strata zawsze generuje
niezliczone pokłady wspomnień, tych najpiękniejszych. Żyburtowicz
jednak maluje tu pejzaże smutne i mroczne, jakby chciał jeszcze
mocniej pokazać to przekleństwo namaszczenia ponadzmysłowym
widzeniem. W kolejnej części <i>Jeśli umarli mają marzenia</i>
idzie jeszcze głębiej, ocierając się niemal o klimat nieopisanej
straty w trenach Kochanowskiego. Co prawda w innym aspekcie, ale z
podobną skalą bólu i cierpienia. Wszystkie te doświadczenia
jednostki, koniec końców, muszą doprowadzić, do próby
poszukiwania odpowiedzi na najbardziej istotne pytania ludzi
wszystkich kultur i religii. Pytania o życie, śmierć i sens tego
wszystkiego.</div>
<div style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
Czy Dominik
Żyburtowicz odnalazł choć jeden klucz uniwersalny? Tego każdy
powinien dowiedzieć się sam, bo może okazać się, że coś co
kluczem dla autora nie było, może być wytrychem do zrozumienia,
dla uważnego i otwartego na tajemnice czytelnika.</div>
<div align="RIGHT" style="font-style: normal; margin-bottom: 0cm;">
Rafał
Kasprzyk</div>
<br />Kasprzykówki poetyckiehttp://www.blogger.com/profile/15548095883158241793noreply@blogger.com0Polska51.919438 19.1451359999999841.8679415 -1.5091610000000202 61.9709345 39.799432999999979